piątek, 27 marca 2015

od Strzałki - CD Alexii

- Strzałka!
Chłopiec niechętnie otworzył jedno oko. Łazienka była wypełniona wilgotnym powietrzem, lustro zaparowane, a woda przyjemnie grzała jego obolałe mięśnie. Nie miał ochoty wychodzić. W ogóle nie miał ochoty się ruszać. Było mu ciepło i wygodnie; szybko pozwolił lenistwu na nowo przejąć nad sobą kontrolę, uznając, że tylko mu się przesłyszało.
Tak, na pewno mu się przesłyszało. Martha wcale nie wołała go z salonu, w którym zostawił ją z Georgem. To był długi, męczący dzień, nic dziwnego że zdawało mu się, że słyszy wołanie swoich bliźniaczych pistoletów, zgrzyt zamka w drzwiach wejściowych, ciche kroki w holu...
Zaraz...
Zgrzyt zamka?
Kroki w holu?
- Cholera - warknął, gramoląc się z wanny. Jak gdyby nigdy nic wrzucił koszulę i spodnie do kosza na brudne ubrania i wyszedł z łazienki w ręczniku owiniętym wokół bioder.
- Martha, kurwa, ile razy mam ci powtarzać? - burknął, przeczesując dłonią mokre włosy. Drewniane panele podłogowe skrzypiały cicho pod jego bosymi stopami, kiedy kierował się do salonu. - Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie pełnym imieniem, to obiecuję, że rozłożę cię na części i każdą z nich rozwalę młot...
Włoski na karku stanęły mu dęba gdy przekraczał próg. Zanim zdążył zareagować, coś z niewiarygodną siłą uniosło go w powietrze i cisnęło nim o przeciwległą ścianę. Jego plecy eksplodowały bólem w miejscu, w którym wbił się w nie róg ramy obrazu. Z jękiem zsunął się na podłogę, czując krew spływającą wzdłuż kręgosłupa.
Ręcznik zsunął mu się z bioder, kiedy podniósł się na czworaka, podpierając drżącymi rękoma. Czuł się słaby i bezradny, a bez broni pod ręką był praktycznie bezbronny - ktokolwiek postanowił zaczął rzucać nim o ściany, mógłby teraz bez większego problemu wykończyć go całkowicie. Chłopiec z trudem uniósł głowę - chyba nabił sobie guza, bo czuł, że zaraz się porzyga jeśli świat nie przestanie uparcie wirować - i odruchowo zaczął szukać wzrokiem napastnika.
Był tam - siedział przy stole, bawił się Gregiem i szczerzył w uśmiechu ostre zęby. Jego postać migotała i rozmywała się lekko, ale duch wyraźnie nie starał się ukryć swojej tożsamości. U jego stóp, w kałuży krwi plamiącej dywan głębokim szkarłatem, leżał mężczyzna w czarnej kominiarce.
Strzałka zacisnął dłonie w pięści. Trafił mi się duch-sadysta - przemknęło mu przez myśl. - Pięknie.
Duch zaśmiał się szczekliwie, odkładając broń z powrotem na stół, i westchnął z zadowoleniem.
- Och, Junior, Junior, nawet nie wiesz jaka to radość, zobaczyć cię sponiewieranego na podłodze - zaszczebiotał radośnie. Jego głos był wysoki i gładki, ale wyczuć w nim można było groźbę. Przywodził na myśl węża prześlizgującego się między miękkimi, opadłymi liśćmi. - Nie, nie, nie wstawaj. Siedź tam, proszę. Wystarczy tylko, że ja będę mówił, a ty będziesz słuchał.
- Czego chcesz? - warknął chłopiec. Usiadł prosto, oparł się plecami o ścianę, zostawiając na niej krwawy ślad, i zmierzył zjawę wściekłym spojrzeniem rzucanym spod przymrużonych powiek. Nienawidził być bezbronny. Szczerze nienawidził. - Jeśli masz zamiar mnie zabić, to na co czekasz?
Znów śmiech.
- Ach, widzisz, jakie masz szczęście? - zaświergolił ponownie przybysz. - Gdybyś trafił na innego ducha, już dawno byłbyś trupem. Wśród moich pobratymców nie cieszysz się dobrą sławą. Bękart, półduch, morderca... uwierz mi, wielu z nich z przyjemnością widziałoby cię martwego. Ale ja nie mam zamiaru cię zabijać, o nie nie! O wiele bardziej przydasz mi się żywy... - tu zrobił dramatyczną pauzę. - Dlatego chcę zaproponować ci układ.
- Układ? - powtórzył podejrzliwie Strzałka. Miał coraz gorsze przeczucia. - Miałbym układać się z kimś twojego pokroju?
- Jesteś w połowie taki sam jak ja.
- Spierdalaj. Nie jestem ani trochę jak wy.
Duch wstał. Przestąpił nad ciałem mężczyzny i bezszelestnie przemierzywszy pokój, stanął nad chłopcem. Pochylił się, złapał go za włosy i zmusił do uniesienia głowy. Ich twarze dzieliły milimetry, Strzałka czuł na skórze jego zimny oddech. Oczy zjawy były dziwne - wodniste, niemal przezroczyste, tęczówki o nierównych, poszarpanych brzegach. Chłopiec miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już je widział.
Kiedy duch znów się odezwał, w jego głosie po dziecięcej radości nie było już nawet śladu; zmienił się w twardy, lodowaty szept, przenikający Strzałkę do głębi i zdający się kraść całe ciepło z jego ciała niczym zimny jesienny wiatr.
- Wmawiaj sobie co chcesz i jak długo chcesz, Strzałko Masserio - wyszeptał tak cicho, że chłopiec przez chwilę nie był pewien, czy to aby na pewno nie wybryk jego zmęczonego mózgu. - Nie obchodzi mnie to. Jesteś taki jak my i będziesz pracował dla takich jak my. Słyszałeś o Vincencie Whicie? To strasznie upierdliwy stary duch mieszkający w opuszczonej chacie obok cmentarza. Twoim zadaniem jest go zabić. Jeśli szybko się z tym uporasz, może daruję ci życie.
- Dlaczego ci na tym zależy?
Duch uśmiechnął się przebiegle.
- Nie powinno cię to interesować - odparł. - Masz tydzień. Potem przestanę być miły.
Puf - i już go nie było.
Strzałka jeszcze przez chwilę siedział na podłodze. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, i nie wiedział, czy chce je mieć. Pulsujący ból w plecach wyrwał go z zamyślenia. Chłopiec wstał nie bez trudu i chwiejnym krokiem ruszył z powrotem do łazienki. Miał nadzieję, że woda nie zdążyła mu wystygnąć.
Dziesięć godzin później stał przed wejściem do lokalu, w którym podobno mieściła się siedziba tak zwanych zaklinaczy duchów. Strzałce śmiać się chciało na samą myśl o nich. "Zaklinacze duchów"? "Pomoc w sprawach nadprzyrodzonych"? Że też istnieją tak tępi ludzie.
A mimo to stał tu teraz, gapiąc się na tabliczkę z napisem "otwarte" wiszącą na drzwiach, i rozpaczliwie potrzebował informacji. Do Silent Hill sprowadził się niedawno, wiedziony tropem pewnego ducha - tego samego, którego starał się wytropić od siedemdziesięciu siedmiu lat - ale zaraz po wkroczeniu do miasta ślad się urwał. Zupełnie jakby zjawa rozpłynęła się w powietrzu.
"Masz tydzień. Potem przestanę być miły."
Chłopiec prychnął. Tydzień, dobre sobie. Jak on niby miał znaleźć i zlikwidować ducha w tydzień, działając bez jakichkolwiek danych, chociaż tych podstawowych, i to na dodatek na zupełnie nieznanym sobie terenie?
Ociągał się jeszcze chwilę, a potem wszedł do środka. Dzwoneczek zamontowany na drzwiach zabrzęczał cichutko, sygnalizując jego obecność. Z jednego z pokoi wyjrzała drobna brunetka, a chwilę później pojawiła się druga kobieta - blada, o jasnych włosach i szaroróżowych oczach. Zajechała fotelem przed biurko i spojrzała na niego z niekrytym zaskoczeniem.
Strzałka nie miał ochoty bawić się w formalności. Fajnie było się nie starzeć, fakt, ale młody wiek nie ułatwiał mu pracy. Szczególnie jeśli chodziło o pracę z ludźmi. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął dowód osobisty i od niechcenia pokazał go kobiecie, po czym od razu przeszedł do konkretów:
- Vincent White, duch, nawiedza chatę niedaleko cmentarza. Mam dużo na głowie, więc lepiej się streszczaj i powiedz mi co o nim wiecie.


<Ta długość to tylko tak jednorazowo, nigdy więcej nie będzie tasiemców.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaczarowani