I kolejny normalny, a w sumie nienormalny dzień w tym zamkniętym i
niemalże odciętym od świata miejscu. W sali obok ktoś miał schizofrenię,
na przeciwko mojej sali ktoś miał jakiś zespół lękowy... Wszędzie osoby
z jakimiś ostrymi chorobami psychicznymi. A mnie tutaj wzięli zamiast
po prostu wysłać na jakąś terapię czy coś. Wstałam dość późno, więc
prawie od razu przyszedł do mnie jeden z lekarzy, po czym dał mi zestaw
leków. Nie lubiłam ich, ponieważ po tych lekach kręciło mi się w głowie,
a nawet robiło mi się słabo. Najchętniej bym stąd uciekła, ale nie
wiedziałam jak. Poza tym nie chciałam musieć się ciągle chować.
Wyszłam na zewnątrz, aby się przewietrzyć, kiedy zaczęłam się chwiać na
nogach. Musiały być to te leki, które dostałam. Usiadłam na ziemi, kiedy
straciłam przytomność, którą odzyskałam dopiero wieczorem. Dalej źle
się czułam, ale już z powrotem mogłam pójść do swojej sali. Czułam, że
coś się dzisiaj stanie, jednak nie umiałam określić, co. Wzięłam
książkę, którą przeczytałam w ciągu godziny. Wyjrzałam za okno, już
robiło się ciemno. Widok przysłaniały mi kraty w oknach. Strasznie mi
się nie podobało to miejsce, ale pocieszał mnie fakt, że za 10 dni
miałam wyjść stąd. Przynajmniej będzie potem normalnie, mam nadzieję.
Minęła godzina 20, więc dostałam kolejne leki, już nie takie mocne, jak
tamte z południa. Pielęgniarka, która je przynosiła, poszła dalej, a ja
poszukałam jakiegoś zajęcia. Nie miałam przy sobie instrumentów
muzycznych, więc nie mogłam grać, ale śpiewać też nie, bo ktoś zwróciłby
mi uwagę. Zostało mi tylko wymyślanie nowych melodii. Narysowałam
pięciolinię, klucz wiolinowy i zaczęłam wymyślać. Szło mi to całkiem
nieźle, gdyż miałam mnóstwo pomysłów na melodie i utwory muzyczne.
Właśnie kończyłam zapisywać dwudziestą stronę z zeszytu, kiedy ktoś
wszedł mi do pokoju z metalowym prętem, czy czymś takim. Spojrzałam na
osobę, po czym wiedziałam, że to pacjent z naprzeciwka, chory na
urojenia czy coś. Przestraszyłam się i zaczęłam cofać, kiedy o coś się
potknęłam i upadłam. Bardzo szybko wycofałam się w stronę rogu
pomieszczenia, kiedy ta osoba rozcięła mi nogę, a potem jeszcze szybko
dźgnęła w rękę i w brzuch, ale na tyle płytko, aby od razu nie umrzeć.
Wrzasnęłam z bólu i zwinęłam się w niewielką kulkę. Potem ten ktoś mnie
uderzył tym kawałkiem metalu bardzo mocno w głowę, a następnie wybiegł.
Krew była rozbryźnięta w całym pomieszczeniu, a kałuża z niej utworzona
powoli się powiększała. Bardzo płytko oddychałam, przeraziło mnie to,
że tamten pacjent chciał mnie zabić. Spojrzałam na zeszyt, w którym
zapisałam melodię. Był cały zakrwawiony, więc ciężko było się z tego
rozczytać. Spróbowałam wstać, jednak każdy ruch był bardzo bolesny. Gdy
zrobiłam pierwszy krok, upadłam na róg szafki i rozcięłam sobie bardziej
tą ranę krzycząc z bólu. Nikt nie reagował, wszyscy jakby spali. Minęły
tak trzy godziny, kiedy zaczęłam słabnąć. Sięgnęłam po długopis i
spróbowałam ukończyć zapisywanie melodii. Zdołałam napisać tylko pół
strony, ponieważ straciłam już niemalże całkowicie energię. Aż dwie i
pół godziny zajęło mi zapisywanie tego fragmentu. Zaczęłam powoli tracić
obraz sprzed oczu i nie mogłam się podnieść. Spróbowałam, jednak
upadłam na podłogę i pisnęłam cicho z bólu. Chciałam, aby to jak
najszybciej się skończyło, bo ostatnie 5 godzin było dla mnie koszmarem.
Minęła kolejna godzina, kiedy usłyszałam kroki. Czyżby znowu ten
mężczyzna? Jednak nie, to chyba był jeden z dyżurujących lekarzy. Włożył
klucz do zamka, spróbował przekręcić, ale mu się nie udało. Otworzył
drzwi, po czym wszedł do środka i mnie zaczął opatrywać, a następnie
zadzwonił na pogotowie.
- Pomóż... błagam... - szepnęłam ostatnimi siłami po japońsku, po czym przestałam czuć cokolwiek.
Otaczała mnie pustka i ciemność, kiedy nagle wszystko się rozjaśniło.
Byłam z powrotem w tym samym miejscu, jednak widziałam siebie, a
dokładniej swoje zwłoki. Co się stało? Czy ja nie żyję? Spojrzałam
jeszcze raz na swoje zwłoki. Właśnie zabierali je pracownicy pogotowia.
Poszłam za nimi, lecz lekarz zamknął mi drzwi przed nosem, chociaż przez
nie przeniknęłam. Czyli to oznaczało, że jestem duchem. Pobiegłam za
pracownikami pogotowia, po czym pojechałam z nimi do szpitala. Moje
zwłoki zaniesiono do prosektorium, gdzie zrobiono mi sekcję zwłok.
Przynajmniej wiem, od czego dokładniej nie żyję. Wkrótce potem
odwiedziłam swoją akademię muzyczną. Było tam jeszcze pusto, więc
zmieniłam postać na materialną i zaczęłam grać na fortepianie melodię,
którą wymyśliłam jeszcze kilka godzin przed śmiercią. Była dość długa,
więc już zdążył ktoś przyjść do akademii, a mianowicie jeden z woźnych.
Szybko zamknęłam fortepian, zmieniłam z powrotem postać na niematerialną
i wyszłam. Zauważyłam też, że ludzie mnie nie widzą, gdy jestem pod
postacią ducha. Wróciłam do swojego domu, który był dość blisko szkoły
muzycznej, jak i akademii rysowniczej, gdzie moja siostra chodziła.
Chciałabym wiedzieć, co się z nią stało. Bardzo się martwiłam.
W domu nic się nie zmieniło. Czarny fortepian stał z zamkniętą klapą w
pokoju dziennym, a na klapie leżały skrzypce ze smyczkiem i zeszyty
nutowe. Stół był przykryty białym obrusem, a na nim leżała świeca, przy
której umiejscowiony był metronom. Nad stołem wisiał żyrandol z czterema
żarówkami. Podłoga była z ciemnego drewna polakierowanego. W kącie, na
półce, stały albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Zaczęłam niektóre z albumów
przeglądać, zaczynając od tych jeszcze z Japonii. Przy każdym zdjęciu
wspominałam inny moment swojego życia, które już się zakończyło. Po
przejrzeniu wszystkich albumów zrobiło się późno, ponieważ było ich
chyba z 15, więc wyszłam z domu, zamknęłam drzwi na klucz, który na
szczęście był pod wycieraczką, po czym wróciłam do tamtego szpitala.
Nikt mnie nie widział, nikt nie wiedział, co robiłam. Każdy myśli, że
zakończyłam swój żywot.
Doszłam wreszcie do tego szpitala psychiatrycznego i poszłam do dyżurki,
w której było pusto, i dałam wszystkim do kawy kilka tabletek
uspokajających. Zaczęłam chichotać, więc po chwili ktoś przyszedł. Czyli
można mnie usłyszeć, nawet jak jestem duchem. Lekarz wypił kawę z
tabletkami, które się zdążyły rozpuścić. Zaczęłam znowu chichotać, po
czym poszłam za lekarzem. W ciągu pięciu minut zaczął się chwiać i
stracił przytomność, więc zaczęłam się śmiać, oczywiście zaczynając od
coraz bardziej doniosłego chichotu. I po chwili jakiś pacjent dostał
ataku histerii. Przybiegła pielęgniarka, która się tym pacjentem zajęła i
zabrała lekarza. Stałam dalej spokojnie, co chwilę chichocząc.
Nadchodziła godzina 22, więc już wszyscy raczej kładli się spać.
Spojrzałam jeszcze na izolatkę, w której była jedna osoba. Przeszłam się
cicho po wszystkich pokojach, aby zobaczyć, kto gdzie leży, aby wybrać
kolejną osobę do odesłania na cmentarz. Po prostu od czasu zmiany w
ducha mam taką ochotę trochę tutaj postraszyć. Wybrałam już pacjenta,
ale nie wybrałam jeszcze, jak mu skrócić życie. Nagle na myśl mi
przyszło, że mogę dawać choroby psychiczne. Nie wiedziałam, czy to tylko
moje wyobrażenie, ale spróbowałam ze schizofrenią. Działało, więc
pozbyłam się tego, po czym dałam mu nerwicę natręctw, w której kazałam
mu uderzać się bardzo mocno w głowę. Przerwałam oczywiście po kilku
minutach, gdy uznałam, że dam mu jeszcze chwilę życia. Nie musiałam
robić już nic, sam by umarł. Wszystko zaczęłam około godziny 23. Czemu
taka godzina - sama pojęcia nie mam, tak mi przyszło do głowy.
Odwiedziłam i dyżurkę, gdzie każdy spał. Tamten pacjent krzyczał z bólu,
lecz i tak nikt mu nie pomoże. Zaczęłam ponownie się śmiać, dość długo i
głośno. Gdy przestałam, zobaczyłam kilka teczek. Wzięłam tą z brzegu,
po czym otworzyłam. Była to teczka z moimi danymi związanymi z
chorobami, głównie psychicznymi. Spojrzałam także na uwagi, gdzie
czerwonym długopisem było napisane: "Zmarła dnia 20 kwietnia, 2010 roku
około godziny 5:11". Przeczytałam też inne informacje, czyli co u mnie
podejrzewali i tym podobne, ale nic ciekawego nie znalazłam, tylko
szczegółowe wyniki badań, które kilka miesięcy temu mi robili i dzięki
którym siedziałam w tym miejscu. Przejrzałam też inne teczki, ale też
nic interesującego tam nie było, przynajmniej według mnie. Odłożyłam je
na miejsce, po czym pomyślałam, co jeszcze mogę tu zrobić. Przeszłam się
po całym budynku, aby zobaczyć, czy można tu coś ciekawego zrobić. Na
parterze była recepcja, gdzie na biurku spała recepcjonistka. Może by
tak ją obudzić? Nie wątpię, że byłoby ciekawie, ale pod warunkiem, że
zrobi się to w bardzo spektakularny sposób. Albo chociaż ciekawy. Albo
lepiej nie, na razie zostawię ją w spokoju, "pobawię się" z nią kiedy
indziej. Może się z lekarzami "pobawię"...
Poszłam do jednego z gabinetów lekarskich. W jednym z nich był zaspany
lekarz, więc wpadłam na dość wredny, ale dla mnie śmieszny pomysł. Co by
było, gdyby lekarz psychiatra dostał choroby psychicznej? Obudzę go
może schizofrenią? A czemu nie, jak szaleć to szaleć. Dałam mu dość
mocną schizofrenię, więc ten lekarz się ożywił. Przerwałam mu to,
ponieważ wystarczyło go obudzić. Teraz wzięłam kable od urządzenia do
elektrowstrząsów i przykleiłam mu ostrożnie do szyi. Był tak zmęczony,
że nawet nie zwrócił na to uwagi. A może by tak jeszcze to wzmocnić?
Może solą fizjologiczną? Przeszukałam szafki pod materialną postacią.
Lekarz odwrócił się w moją stronę i się przestraszył. Skorzystałam z
okazji i zamknęłam drzwi na klucz chichocząc. Lekarz krzyknął, więc ja
podeszłam i delikatnie dotknęłam palcem jego ust w geście uciszenia.
- Nie tak głośno, bo wszystkich obudzisz - zachichotałam.
- Kim jesteś i skąd się tu pojawiłaś? - zapytał przestraszony lekarz.
- Nie pamiętasz mnie? A kto mi terapię wymyślał?
- Jaką?
- Leki na uspokojenie i na depresję. Swoją drogą chyba miało to wysokie ryzyko wystąpienia działań niepożądanych.
- Chwila... Mitsuko Amane?
- A już myślałam, że nie zgadniesz - zachichotałam.
- Ale... Przecież ty nie żyjesz! - krzyknął.
---
- A i owszem, już nie. I ty też nie będziesz - zaśmiałam się podchodząc do urządzenia i je włączając.
- Nie dotykaj tego! Nie wiesz co robisz! - zaczął panikować, próbował
odczepić elektrody, ale ja złapałam go za ręce i stanęłam przed nim.
- Nieładnie tak komuś przeszkadzać... - spokojnie powiedziałam
uśmiechając się i patrząc mu w oczy. Sięgnęłam po inny kabel, po czym
związałam mu nim ręce, aby już nie mógł się odpiąć od urządzenia. Dla
pewności innym kablem przywiązałam go do krzesła, by nie mógł uciec.
Ustawiłam szybko urządzenie na najwyższe możliwe napięcie. - Poza tym
dobrze wiem, co robię...
Delikatnie pogłaskałam go po głowie, po czym wcisnęłam przycisk
odpowiedzialny za rozpoczęcie przesyłania impulsów elektrycznych. Lekarz
krzyczał z bólu, a ja zaczynałam się coraz głośniej śmiać. Na chwilę
przerwałam ten sadystyczny spektakl.
- Może dam ci coś przeciwbólowego? - zapytałam chichocząc. Oczywiście
nie zamierzałam mu oszczędzić bólu, bo wtedy to by było nudne i w ogóle
nie warte zabijania innej osoby.
- Jeżeli możesz... - odpowiedział zaciskając zęby.
Wzięłam z blatu jakiś lek pobudzający, po czym dałam mu dwie tabletki i nalałam mu wody do popicia.
- To korzystaj z okazji i łykaj zanim się rozmyślę - powiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna wziął od razu dwie tabletki i popił.
- A od jak długiego czasu jesteś w posiadaniu tej pracy? - zapytałam.
- Będzie tak około dziesięciu lat - odpowiedział. - A czemu chcesz wiedzieć?
- Z ciekawości, zwyczajnie. A to męczące?
- Tak, i to bardzo. Czasami cały dzień i noc muszę zajmować się chorymi.
- Dlatego oszczędzę ci tej męki - uśmiechnęłam się trochę szerzej i
podeszłam znowu do urządzenia. Psychiatra zaczął nerwowo trząść nogą, co
mogło oznaczać, że tamten lek działał, więc wcisnęłam przycisk po raz
trzeci. Z przyjemnością słuchałam jego bardzo głośnych krzyków i
patrzyłam na jego konwulsje. Ponownie się bardzo głośno śmiałam, w
międzyczasie sięgnęłam po igły do strzykawek. Wzięłam jedną i
rozpakowałam, po czym na chwilę wyłączyłam impulsy elektryczne, ponieważ
przeszkadzałyby mi w wykonaniu mojego pomysłu, a dokładniej we wbiciu
igły w jego tętnicę szyjną.
- Nie działa? O, jak przykro… - powiedziałam, po czym się roześmiałam.
Najpierw, aby jego zgon nie nastąpił za szybko, zatkałam kawałkiem
bawełny nasadkę igły i powoli wbiłam w miejsce, w które planowałam.
Niemalże od razu zaczęła tryskać krew brudząc biurko, podłogę, półki i
blat po drugiej stronie gabinetu. Ponownie włączyłam elektrowstrząsy i
spróbowałam zrobić mu coś w rodzaju tracheotomii. Wyszło to nawet nie
najgorzej, więc poszukałam czegoś, aby zatkać mu nos i usta, aby nie
mógł oddychać inaczej, niż przez tą igłę. I tak miałby problemy, więc
wbiłam mu 4 kolejne. I teraz miałam kontrolę nad jego oddechem i mogłam
go podduszać, co mnie niezmiernie cieszyło. Gdy na niego patrzyłam, jego
oczy wyglądały tak, jakby miały mi powiedzieć: "Zabij mnie już, mam
dość".
- Dzielny jesteś, jednak zobaczymy, jak bardzo sobie poradzisz bez
powietrza... - powiedziałam ze śmiechem wyjmując jedną z igieł z jego
szyi. On powoli słabł, pewnie od utraty krwi. Wyjęłam mu jeszcze igłę z
tętnicy, więc krwawił na całego. W ciągu kilku minut zejdzie. W końcu
wyjęłam wszystkie igły, przez co nie mógł oddychać. Rozwiązałam go z
krzesła, po czym odłączyłam od niego elektrody i upozorowałam jego
powieszenie się. Będzie jeszcze śmieszniej jeżeli ktoś jeszcze się
dołączy, więc zabrałam śpiącą recepcjonistkę do tego gabinetu i ułożyłam
na kałuży krwi, po czym też przecięłam jej to samo naczynie krwionośne,
co przebiłam lekarzowi. Wykrwawiła się, ale jeszcze obudziła na trzy
minuty. Czy jej się to opłacało to inna sprawa, która tak szczerze mnie
nie obchodziła. Wszystko wyglądało pięknie, a wręcz uroczo. Pomyślałam,
co jeszcze i komu mogę zrobić. Przeszłam się ponownie po placówce
szpitala. Było dużo chorych, ale to nie była wielka przyjemność z
zabijania kogoś, kto nie ma pełnej świadomości. Poza tym to było zbyt
proste. Ja szukałam czegoś ciekawszego., przynajmniej tym razem.
Wreszcie znalazłam. Przecież był jeszcze pokój pielęgniarek, nie? Można
im podać coś na pobudzenie i kontynuować z dalszymi morderstwami. Ale
nie, ja wolałam coś jeszcze ciekawszego. Na pewno coś takiego było,
tylko musiałam wymyślić co. Rozbiłam jedną ze szklanek, więc po chwili
obydwie pielęgniarki obecne w pomieszczeniu się obudziły. Zachichotałam,
po czym wzięłam nóż kuchenny, ponownie pod postacią materialną.
Ponownie zamknęłam pokój na klucz chichocząc. Jedna z pielęgniarek
sięgnęła po inny nóż, a druga po kubek, po czym cofnęły się kilka kroków
do tyłu. Ja śmiejąc się podeszłam do nich, a ta z nożem wysunęła go w
moją stronę, a ta z kubkiem mnie rzuciła. Nawet mnie to nie zabolało,
więc zaczęłam się bardzo głośno śmiać. Normalnie bym od takiego czegoś
upadła na podłogę, ale już nie byłam człowiekiem. Podeszłam bliżej,
kiedy ta z nożem mnie dźgnęła. Nie powiem, trochę to bolało, jednak nie
tak, jak wtedy, gdy tamten pacjent mnie zadźgał. Krew wyciekła dość
wartkim strumieniem, więc w ciągu minuty bym się wykrwawiła, ale już nie
mogę umrzeć. Co najwyżej na chwilę bym nie miała postaci materialnej,
co się właśnie stało. Podeszłam do niej od tyłu pod postacią ducha, po
czym znowu zmieniłam postać na materialną, ale za pielęgniarką. Wtedy
wzięłam nóż, który trzymałam i dźgnęłam ją w plecy. Pięknie upadła na
ziemię, podczas gdy druga próbowała uciec. Przekręciła klucz w drzwiach i
uciekła, ale to nic nie szkodzi. Znajdę ją i tak, jeszcze przed
wschodem słońca. Rytmicznym krokiem szłam w kierunku, gdzie widziałam,
że pobiegła. Gdy też wyszłam stamtąd, zauważyłam, jak ona biegnie w
stronę schodów i zbiega w dół, czyli w stronę piwnicy. Stamtąd mi nie
ucieknie. Z tym samym nożem poszłam do niej i zeszłam po schodach. Było
słychać bardzo wyraźnie jej płytki oddech. Po minucie ją znalazłam,
zwiniętą w kulkę i całą we łzach. Od razu przestałam się śmiać i
spoważniałam.
- Nie płacz... - powiedziałam delikatnym głosem odkładając nóż.
- Jeżeli sprawia tobie to przyjemność, to zrób to... - powiedziała przestraszona i dalej skulona.
- Nie chcę tobie tego zrobić... Wiem, że nie powinnam ciebie zabijać.
- Ale zrób to... Wiem, że to sprawia ci przyjemność... Ale chociaż daj mi się skontaktować z braciszkiem...
- Nie zrobię tego... I przepraszam, że chciałam tobie to zrobić. -
delikatnie pogłaskałam ją po głowie, aby ją uspokoić. Dziewczyna
ostrożnie odwróciła się w moją stronę.
- Naprawdę nie chcesz mnie zabić? - przestraszona zapytała.
- Naprawdę, nie bój się - uśmiechnęłam się. - Nie zabijam każdego, kogo napotkam.
- Dziękuję ci, że mnie oszczędziłaś... - uśmiechnęła się do mnie, niemalże niewidocznie.
- Nie musisz mi dziękować - jeszcze raz ją pogłaskałam po głowie i
pomogłam wstać. - Tylko nie mów nikomu o tym, co się stało i że mnie
widziałaś.
- Dlaczego?
- Myślę, że już wiesz.
- Chodzi o to, że jesteś nieśmiertelna?
- Mniej więcej też - uśmiechnęłam się ponownie. - Po prostu już nie żyję.
- To straszne...
- Nawet nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
- Dlatego chciałaś mnie zabić?
- Nie wiem… Ale wiem, że nie zamierzam tobie tego zrobić.
- Naprawdę dziękuję…
- Naprawdę nie musisz, poza tym już mi dziękowałaś – uśmiechnęłam się. – To ja już lepiej pójdę.
Odeszłam od niej i wyszłam z placówki, po czym wróciłam do domu. Tam nic
ciekawego nie robiłam, tylko położyłam się spać. Jak dobrze wrócić do
domu…
Około trzech lat później szłam po przedmieściach, tak z braku
czegokolwiek do roboty. Właśnie myślałam nad nowym utworem muzycznym,
gdy zobaczyłam leżącą dziewczynę całą we krwi. Podeszłam trochę bliżej,
kiedy zobaczyłam, że to była moja siostra. Zmieniłam postać na ludzką,
po czym przerażona podbiegłam do niej. Jeszcze żyła, więc zatamowałam
krwawienie i cicho, ale we łzach powiedziałam:
- Misaki… siostrzyczko…
- Mitsuko…? – wydukała kaszląc krwią i cicho jęknęła z bólu.
- Co oni ci zrobili? – zaczęłam płakać, po czym wzięłam ją na ręce i zabrałam w stronę szpitala.
- Oni mnie… torturowali... – powiedziała cicho. Zaczęła także przymykać oczy.
- Nie zasypiaj… Proszę... – zatrzymałam się na chwilę. Po chwili moja siostrzyczka zamknęła oczy.
- Przepraszam cię…- powiedziała krztusząc się. Ułożyłam ją tak, aby mogła oddychać, jednak nie mogła dalej oddychać.
- Siostrzyczko… Nie umieraj… - upadłam na kolana trzymając ją.
Przytuliłam ją płacząc, kiedy ułożyłam ją przed sobą i zaczęłam płakać
już bardzo głośno. Wkrótce potem przyszedł ktoś i do mnie podszedł, ale
ja się odwróciłam i krzyknęłam na osobę trzymając ją za kołnierz. Był to
mężczyzna.
- Odejdź stąd bo cię zabiję!
Popchnęłam go jak najmocniej, ale wrócił do mnie zdenerwowany. Wyciągnął
z kurtki niewielki nóż po czym się na mnie rzucił. Już wiem, przez kogo
moja siostra tak skończyła! On wyglądał dokładnie tak, jak ten porywacz
z gazet. Ponownie chwyciłam go za kołnierz i zaniosłam do najbliższego
budynku, gdzie bardzo mocno uderzałam jego głową w budynek. Gdy zaczął
krwawić, rzuciłam nim o ziemię i kopnęłam kilkanaście razy.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Przez ciebie moja jedyna siostrzyczka nie żyje!
Nawet pewnie nie zdajesz sobie sprawy ile ona cierpiała gdy ją
zabijałeś! – krzyczałam na niego gdy go kopałam. Cały czas darł się z
bólu.
- Przestań! Zostaw mnie! – krzyknął.
- I przestań się drzeć! – nadepnęłam na jego szyję. Mężczyzna zaczął się
dusić i chwycił się za szyję. Dwie minuty i umarł. Znowu podeszłam do
mojej siostrzyczki i cicho do niej szepnęłam:
- Należało się mu za to, co ci zrobił… I tak to mało dla niego…
Wzięłam jej zwłoki i zaniosłam do domu w celu pochowania. Poszłam z nią
do jej pokoju, gdzie ułożyłam ją na łóżku. Jeszcze raz ją przytuliłam,
po czym wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi tak ostrożnie, jakbym nie
chciała jej budzić. Leżała tam kilka dni, ale w końcu z ciężkim sercem
postanowiłam ją pochować. Wykopałam niewielki dół, aby się mogła w nim
zmieścić bez problemu. Zbudowałam jej trumnę, do której ją włożyłam
uprzednio ścieląc ją najładniejszym prześcieradłem, jakie miałam w domu.
Dałam jej także wygodną poduszkę, po czym ostrożnie ułożyłam Misaki w
trumnie, uprzednio czule i długo ją przytulając. Robiłam to z bólem w
sercu, ponieważ ją bardzo lubiłam. Co jakiś czas z oczu kapały mi łzy.
Przykryłam siostrzyczkę jeszcze prześcieradłem, po czym zamknęłam ją,
zostawiając w środku liścik, którego treść brzmiała:
"Droga Misaki,
Bardzo nie chciałam ani nie chcę się z tobą rozstawać. Pewnie pamiętasz
te wszystkie chwile razem spędzone, niektóre lepsze, a niektóre gorsze,
ale nawet najgorsze zdarzenie na świecie mniej przeżyłabym niż tą
chwilę. Dla mnie zawsze byłaś i będziesz uśmiechniętą siostrą, która
potrafiła rozweselić nawet najbardziej ponurego człowieka. Oddałabym
wszystko za to, abyśmy się spotkały, chociaż na krótką chwilę.
Twoja siostra,
Mitsuko."
Włożyłam to "pudełko" do wykopanej przeze mnie dziury, tak ostrożnie,
jakby w środku były materiały wybuchowe, a nawet ostrożniej. Gdy już
udało mi się ją ułożyć na dole, zakopałam ją i ogrodziłam miejsce, gdzie
ona leżała.
Minęły już trzy lata od mojego zgonu. Nic specjalnego się wtedy nie działo, przynajmniej dla mnie.
W nocy, jak zawsze, chodziłam po już zamkniętym szpitalu
psychiatrycznym. Nikt tutaj poza mną nie przebywał, co mnie zaczynało
nudzić. Zdecydowałam się wyjść, ponieważ miałam dość tego siedzenia w
ciszy. Weszłam do domu, ubrałam się w mundurek szkolny, po czym weszłam
do swojej akademii muzycznej. Zwiedziłam ją całą, tak jakby od nowa,
jakbym pierwszy raz tu była. Poznawałam każdą tą salę, w jednej części
szkoły były sale do nauki zwykłych przedmiotów szkolnych, jak wszędzie, a
w drugiej były sale muzyczne. Z każdej części można było dojść do
wielkiej auli, która była w środku naszej szkoły, zaraz obok sali
gimnastycznej. Korytarze były dość szerokie, ponieważ czasem przez
szkołę przenoszono instrumenty muzyczne, na przykład fortepiany i
pianina.
Weszłam do jednej z sal muzycznych, gdzie zasiadłam do fortepianu.
Najpierw musiałam ten instrument nastroić, więc sięgnęłam po klucz,
którym regulowałam napięcie strun tego dość dużego instrumentu. Klapy
nigdy nie zamykano na klucz, więc wystarczyło podnieść i podeprzeć
leżącym wewnątrz drewnianym drągiem. Strojenie zajęło mi dobrą godzinę,
ale mogłam zacząć już grać bez problemu czy fałszu. Powoli zaczynałam
grać coraz więcej melodii, gdy usłyszałam jakieś kroki. Szybko zamknęłam
fortepian i wyszłam z sali, znikając. Jakaś osoba właśnie weszła do
środka i się rozejrzała, po czym powiedziała:
- Ktoś tu jest?
Na początku nie chciałam się ujawniać, ale chwilę później napisałam
liścik, który zostawiłam tak, aby ta osoba nie widziała, kto to
podłożył, ale żeby zauważyć. Jego treść była taka:
"Witaj,
Miło, że odwiedzasz tą akademię. Ja jestem tutaj, wiem, że jest bardzo
późna godzina nocna, a może i nawet bardzo wczesna godzina poranna. Po
prostu nie mogłam się powstrzymać od gry na fortepianie. Wprawdzie mogę
też w domu, ale gram tutaj, ponieważ bardzo uwielbiam tą akademię. Jeśli
chcesz mnie spotkać, podejdź do wejścia głównego. Jak już będziesz,
zapukaj 3 razy w ławkę przed wejściem."
A co, wieczność się nie żyje. Nie podpisałam się, aby nikt się akurat
mnie nie spodziewał. Wyszłam na zewnątrz pod wejście główne, po czym
czekałam na tą osobę. Niecałe dwie minuty minęły, gdy ten ktoś się tu
zjawił.
<Ktokolwiek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz