piątek, 27 marca 2015

Od Mitsuko

I kolejny normalny, a w sumie nienormalny dzień w tym zamkniętym i niemalże odciętym od świata miejscu. W sali obok ktoś miał schizofrenię, na przeciwko mojej sali ktoś miał jakiś zespół lękowy... Wszędzie osoby z jakimiś ostrymi chorobami psychicznymi. A mnie tutaj wzięli zamiast po prostu wysłać na jakąś terapię czy coś. Wstałam dość późno, więc prawie od razu przyszedł do mnie jeden z lekarzy, po czym dał mi zestaw leków. Nie lubiłam ich, ponieważ po tych lekach kręciło mi się w głowie, a nawet robiło mi się słabo. Najchętniej bym stąd uciekła, ale nie wiedziałam jak. Poza tym nie chciałam musieć się ciągle chować.
Wyszłam na zewnątrz, aby się przewietrzyć, kiedy zaczęłam się chwiać na nogach. Musiały być to te leki, które dostałam. Usiadłam na ziemi, kiedy straciłam przytomność, którą odzyskałam dopiero wieczorem. Dalej źle się czułam, ale już z powrotem mogłam pójść do swojej sali. Czułam, że coś się dzisiaj stanie, jednak nie umiałam określić, co. Wzięłam książkę, którą przeczytałam w ciągu godziny. Wyjrzałam za okno, już robiło się ciemno. Widok przysłaniały mi kraty w oknach. Strasznie mi się nie podobało to miejsce, ale pocieszał mnie fakt, że za 10 dni miałam wyjść stąd. Przynajmniej będzie potem normalnie, mam nadzieję.
Minęła godzina 20, więc dostałam kolejne leki, już nie takie mocne, jak tamte z południa. Pielęgniarka, która je przynosiła, poszła dalej, a ja poszukałam jakiegoś zajęcia. Nie miałam przy sobie instrumentów muzycznych, więc nie mogłam grać, ale śpiewać też nie, bo ktoś zwróciłby mi uwagę. Zostało mi tylko wymyślanie nowych melodii. Narysowałam pięciolinię, klucz wiolinowy i zaczęłam wymyślać. Szło mi to całkiem nieźle, gdyż miałam mnóstwo pomysłów na melodie i utwory muzyczne. Właśnie kończyłam zapisywać dwudziestą stronę z zeszytu, kiedy ktoś wszedł mi do pokoju z metalowym prętem, czy czymś takim. Spojrzałam na osobę, po czym wiedziałam, że to pacjent z naprzeciwka, chory na urojenia czy coś. Przestraszyłam się i zaczęłam cofać, kiedy o coś się potknęłam i upadłam. Bardzo szybko wycofałam się w stronę rogu pomieszczenia, kiedy ta osoba rozcięła mi nogę, a potem jeszcze szybko dźgnęła w rękę i w brzuch, ale na tyle płytko, aby od razu nie umrzeć. Wrzasnęłam z bólu i zwinęłam się w niewielką kulkę. Potem ten ktoś mnie uderzył tym kawałkiem metalu bardzo mocno w głowę, a następnie wybiegł. Krew była rozbryźnięta w całym pomieszczeniu, a kałuża z niej utworzona powoli się powiększała. Bardzo płytko oddychałam, przeraziło mnie to, że tamten pacjent chciał mnie zabić. Spojrzałam na zeszyt, w którym zapisałam melodię. Był cały zakrwawiony, więc ciężko było się z tego rozczytać. Spróbowałam wstać, jednak każdy ruch był bardzo bolesny. Gdy zrobiłam pierwszy krok, upadłam na róg szafki i rozcięłam sobie bardziej tą ranę krzycząc z bólu. Nikt nie reagował, wszyscy jakby spali. Minęły tak trzy godziny, kiedy zaczęłam słabnąć. Sięgnęłam po długopis i spróbowałam ukończyć zapisywanie melodii. Zdołałam napisać tylko pół strony, ponieważ straciłam już niemalże całkowicie energię. Aż dwie i pół godziny zajęło mi zapisywanie tego fragmentu. Zaczęłam powoli tracić obraz sprzed oczu i nie mogłam się podnieść. Spróbowałam, jednak upadłam na podłogę i pisnęłam cicho z bólu. Chciałam, aby to jak najszybciej się skończyło, bo ostatnie 5 godzin było dla mnie koszmarem. Minęła kolejna godzina, kiedy usłyszałam kroki. Czyżby znowu ten mężczyzna? Jednak nie, to chyba był jeden z dyżurujących lekarzy. Włożył klucz do zamka, spróbował przekręcić, ale mu się nie udało. Otworzył drzwi, po czym wszedł do środka i mnie zaczął opatrywać, a następnie zadzwonił na pogotowie.
- Pomóż... błagam... - szepnęłam ostatnimi siłami po japońsku, po czym przestałam czuć cokolwiek.
Otaczała mnie pustka i ciemność, kiedy nagle wszystko się rozjaśniło. Byłam z powrotem w tym samym miejscu, jednak widziałam siebie, a dokładniej swoje zwłoki. Co się stało? Czy ja nie żyję? Spojrzałam jeszcze raz na swoje zwłoki. Właśnie zabierali je pracownicy pogotowia. Poszłam za nimi, lecz lekarz zamknął mi drzwi przed nosem, chociaż przez nie przeniknęłam. Czyli to oznaczało, że jestem duchem. Pobiegłam za pracownikami pogotowia, po czym pojechałam z nimi do szpitala. Moje zwłoki zaniesiono do prosektorium, gdzie zrobiono mi sekcję zwłok. Przynajmniej wiem, od czego dokładniej nie żyję. Wkrótce potem odwiedziłam swoją akademię muzyczną. Było tam jeszcze pusto, więc zmieniłam postać na materialną i zaczęłam grać na fortepianie melodię, którą wymyśliłam jeszcze kilka godzin przed śmiercią. Była dość długa, więc już zdążył ktoś przyjść do akademii, a mianowicie jeden z woźnych. Szybko zamknęłam fortepian, zmieniłam z powrotem postać na niematerialną i wyszłam. Zauważyłam też, że ludzie mnie nie widzą, gdy jestem pod postacią ducha. Wróciłam do swojego domu, który był dość blisko szkoły muzycznej, jak i akademii rysowniczej, gdzie moja siostra chodziła. Chciałabym wiedzieć, co się z nią stało. Bardzo się martwiłam.
W domu nic się nie zmieniło. Czarny fortepian stał z zamkniętą klapą w pokoju dziennym, a na klapie leżały skrzypce ze smyczkiem i zeszyty nutowe. Stół był przykryty białym obrusem, a na nim leżała świeca, przy której umiejscowiony był metronom. Nad stołem wisiał żyrandol z czterema żarówkami. Podłoga była z ciemnego drewna polakierowanego. W kącie, na półce, stały albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Zaczęłam niektóre z albumów przeglądać, zaczynając od tych jeszcze z Japonii. Przy każdym zdjęciu wspominałam inny moment swojego życia, które już się zakończyło. Po przejrzeniu wszystkich albumów zrobiło się późno, ponieważ było ich chyba z 15, więc wyszłam z domu, zamknęłam drzwi na klucz, który na szczęście był pod wycieraczką, po czym wróciłam do tamtego szpitala. Nikt mnie nie widział, nikt nie wiedział, co robiłam. Każdy myśli, że zakończyłam swój żywot. Doszłam wreszcie do tego szpitala psychiatrycznego i poszłam do dyżurki, w której było pusto, i dałam wszystkim do kawy kilka tabletek uspokajających. Zaczęłam chichotać, więc po chwili ktoś przyszedł. Czyli można mnie usłyszeć, nawet jak jestem duchem. Lekarz wypił kawę z tabletkami, które się zdążyły rozpuścić. Zaczęłam znowu chichotać, po czym poszłam za lekarzem. W ciągu pięciu minut zaczął się chwiać i stracił przytomność, więc zaczęłam się śmiać, oczywiście zaczynając od coraz bardziej doniosłego chichotu. I po chwili jakiś pacjent dostał ataku histerii. Przybiegła pielęgniarka, która się tym pacjentem zajęła i zabrała lekarza. Stałam dalej spokojnie, co chwilę chichocząc. Nadchodziła godzina 22, więc już wszyscy raczej kładli się spać. Spojrzałam jeszcze na izolatkę, w której była jedna osoba. Przeszłam się cicho po wszystkich pokojach, aby zobaczyć, kto gdzie leży, aby wybrać kolejną osobę do odesłania na cmentarz. Po prostu od czasu zmiany w ducha mam taką ochotę trochę tutaj postraszyć. Wybrałam już pacjenta, ale nie wybrałam jeszcze, jak mu skrócić życie. Nagle na myśl mi przyszło, że mogę dawać choroby psychiczne. Nie wiedziałam, czy to tylko moje wyobrażenie, ale spróbowałam ze schizofrenią. Działało, więc pozbyłam się tego, po czym dałam mu nerwicę natręctw, w której kazałam mu uderzać się bardzo mocno w głowę. Przerwałam oczywiście po kilku minutach, gdy uznałam, że dam mu jeszcze chwilę życia. Nie musiałam robić już nic, sam by umarł. Wszystko zaczęłam około godziny 23. Czemu taka godzina - sama pojęcia nie mam, tak mi przyszło do głowy. Odwiedziłam i dyżurkę, gdzie każdy spał. Tamten pacjent krzyczał z bólu, lecz i tak nikt mu nie pomoże. Zaczęłam ponownie się śmiać, dość długo i głośno. Gdy przestałam, zobaczyłam kilka teczek. Wzięłam tą z brzegu, po czym otworzyłam. Była to teczka z moimi danymi związanymi z chorobami, głównie psychicznymi. Spojrzałam także na uwagi, gdzie czerwonym długopisem było napisane: "Zmarła dnia 20 kwietnia, 2010 roku około godziny 5:11". Przeczytałam też inne informacje, czyli co u mnie podejrzewali i tym podobne, ale nic ciekawego nie znalazłam, tylko szczegółowe wyniki badań, które kilka miesięcy temu mi robili i dzięki którym siedziałam w tym miejscu. Przejrzałam też inne teczki, ale też nic interesującego tam nie było, przynajmniej według mnie. Odłożyłam je na miejsce, po czym pomyślałam, co jeszcze mogę tu zrobić. Przeszłam się po całym budynku, aby zobaczyć, czy można tu coś ciekawego zrobić. Na parterze była recepcja, gdzie na biurku spała recepcjonistka. Może by tak ją obudzić? Nie wątpię, że byłoby ciekawie, ale pod warunkiem, że zrobi się to w bardzo spektakularny sposób. Albo chociaż ciekawy. Albo lepiej nie, na razie zostawię ją w spokoju, "pobawię się" z nią kiedy indziej. Może się z lekarzami "pobawię"...
Poszłam do jednego z gabinetów lekarskich. W jednym z nich był zaspany lekarz, więc wpadłam na dość wredny, ale dla mnie śmieszny pomysł. Co by było, gdyby lekarz psychiatra dostał choroby psychicznej? Obudzę go może schizofrenią? A czemu nie, jak szaleć to szaleć. Dałam mu dość mocną schizofrenię, więc ten lekarz się ożywił. Przerwałam mu to, ponieważ wystarczyło go obudzić. Teraz wzięłam kable od urządzenia do elektrowstrząsów i przykleiłam mu ostrożnie do szyi. Był tak zmęczony, że nawet nie zwrócił na to uwagi. A może by tak jeszcze to wzmocnić? Może solą fizjologiczną? Przeszukałam szafki pod materialną postacią. Lekarz odwrócił się w moją stronę i się przestraszył. Skorzystałam z okazji i zamknęłam drzwi na klucz chichocząc. Lekarz krzyknął, więc ja podeszłam i delikatnie dotknęłam palcem jego ust w geście uciszenia.
- Nie tak głośno, bo wszystkich obudzisz - zachichotałam.
- Kim jesteś i skąd się tu pojawiłaś? - zapytał przestraszony lekarz.
- Nie pamiętasz mnie? A kto mi terapię wymyślał?
- Jaką?
- Leki na uspokojenie i na depresję. Swoją drogą chyba miało to wysokie ryzyko wystąpienia działań niepożądanych.
- Chwila... Mitsuko Amane?
- A już myślałam, że nie zgadniesz - zachichotałam.
- Ale... Przecież ty nie żyjesz! - krzyknął.
---
- A i owszem, już nie. I ty też nie będziesz - zaśmiałam się podchodząc do urządzenia i je włączając.
- Nie dotykaj tego! Nie wiesz co robisz! - zaczął panikować, próbował odczepić elektrody, ale ja złapałam go za ręce i stanęłam przed nim.
- Nieładnie tak komuś przeszkadzać... - spokojnie powiedziałam uśmiechając się i patrząc mu w oczy. Sięgnęłam po inny kabel, po czym związałam mu nim ręce, aby już nie mógł się odpiąć od urządzenia. Dla pewności innym kablem przywiązałam go do krzesła, by nie mógł uciec. Ustawiłam szybko urządzenie na najwyższe możliwe napięcie. - Poza tym dobrze wiem, co robię...
Delikatnie pogłaskałam go po głowie, po czym wcisnęłam przycisk odpowiedzialny za rozpoczęcie przesyłania impulsów elektrycznych. Lekarz krzyczał z bólu, a ja zaczynałam się coraz głośniej śmiać. Na chwilę przerwałam ten sadystyczny spektakl.
- Może dam ci coś przeciwbólowego? - zapytałam chichocząc. Oczywiście nie zamierzałam mu oszczędzić bólu, bo wtedy to by było nudne i w ogóle nie warte zabijania innej osoby.
- Jeżeli możesz... - odpowiedział zaciskając zęby.
Wzięłam z blatu jakiś lek pobudzający, po czym dałam mu dwie tabletki i nalałam mu wody do popicia.
- To korzystaj z okazji i łykaj zanim się rozmyślę - powiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna wziął od razu dwie tabletki i popił.
- A od jak długiego czasu jesteś w posiadaniu tej pracy? - zapytałam.
- Będzie tak około dziesięciu lat - odpowiedział. - A czemu chcesz wiedzieć?
- Z ciekawości, zwyczajnie. A to męczące?
- Tak, i to bardzo. Czasami cały dzień i noc muszę zajmować się chorymi.
- Dlatego oszczędzę ci tej męki - uśmiechnęłam się trochę szerzej i podeszłam znowu do urządzenia. Psychiatra zaczął nerwowo trząść nogą, co mogło oznaczać, że tamten lek działał, więc wcisnęłam przycisk po raz trzeci. Z przyjemnością słuchałam jego bardzo głośnych krzyków i patrzyłam na jego konwulsje. Ponownie się bardzo głośno śmiałam, w międzyczasie sięgnęłam po igły do strzykawek. Wzięłam jedną i rozpakowałam, po czym na chwilę wyłączyłam impulsy elektryczne, ponieważ przeszkadzałyby mi w wykonaniu mojego pomysłu, a dokładniej we wbiciu igły w jego tętnicę szyjną.
- Nie działa? O, jak przykro… - powiedziałam, po czym się roześmiałam.
Najpierw, aby jego zgon nie nastąpił za szybko, zatkałam kawałkiem bawełny nasadkę igły i powoli wbiłam w miejsce, w które planowałam. Niemalże od razu zaczęła tryskać krew brudząc biurko, podłogę, półki i blat po drugiej stronie gabinetu. Ponownie włączyłam elektrowstrząsy i spróbowałam zrobić mu coś w rodzaju tracheotomii. Wyszło to nawet nie najgorzej, więc poszukałam czegoś, aby zatkać mu nos i usta, aby nie mógł oddychać inaczej, niż przez tą igłę. I tak miałby problemy, więc wbiłam mu 4 kolejne. I teraz miałam kontrolę nad jego oddechem i mogłam go podduszać, co mnie niezmiernie cieszyło. Gdy na niego patrzyłam, jego oczy wyglądały tak, jakby miały mi powiedzieć: "Zabij mnie już, mam dość".
- Dzielny jesteś, jednak zobaczymy, jak bardzo sobie poradzisz bez powietrza... - powiedziałam ze śmiechem wyjmując jedną z igieł z jego szyi. On powoli słabł, pewnie od utraty krwi. Wyjęłam mu jeszcze igłę z tętnicy, więc krwawił na całego. W ciągu kilku minut zejdzie. W końcu wyjęłam wszystkie igły, przez co nie mógł oddychać. Rozwiązałam go z krzesła, po czym odłączyłam od niego elektrody i upozorowałam jego powieszenie się. Będzie jeszcze śmieszniej jeżeli ktoś jeszcze się dołączy, więc zabrałam śpiącą recepcjonistkę do tego gabinetu i ułożyłam na kałuży krwi, po czym też przecięłam jej to samo naczynie krwionośne, co przebiłam lekarzowi. Wykrwawiła się, ale jeszcze obudziła na trzy minuty. Czy jej się to opłacało to inna sprawa, która tak szczerze mnie nie obchodziła. Wszystko wyglądało pięknie, a wręcz uroczo. Pomyślałam, co jeszcze i komu mogę zrobić. Przeszłam się ponownie po placówce szpitala. Było dużo chorych, ale to nie była wielka przyjemność z zabijania kogoś, kto nie ma pełnej świadomości. Poza tym to było zbyt proste. Ja szukałam czegoś ciekawszego., przynajmniej tym razem. Wreszcie znalazłam. Przecież był jeszcze pokój pielęgniarek, nie? Można im podać coś na pobudzenie i kontynuować z dalszymi morderstwami. Ale nie, ja wolałam coś jeszcze ciekawszego. Na pewno coś takiego było, tylko musiałam wymyślić co. Rozbiłam jedną ze szklanek, więc po chwili obydwie pielęgniarki obecne w pomieszczeniu się obudziły. Zachichotałam, po czym wzięłam nóż kuchenny, ponownie pod postacią materialną. Ponownie zamknęłam pokój na klucz chichocząc. Jedna z pielęgniarek sięgnęła po inny nóż, a druga po kubek, po czym cofnęły się kilka kroków do tyłu. Ja śmiejąc się podeszłam do nich, a ta z nożem wysunęła go w moją stronę, a ta z kubkiem mnie rzuciła. Nawet mnie to nie zabolało, więc zaczęłam się bardzo głośno śmiać. Normalnie bym od takiego czegoś upadła na podłogę, ale już nie byłam człowiekiem. Podeszłam bliżej, kiedy ta z nożem mnie dźgnęła. Nie powiem, trochę to bolało, jednak nie tak, jak wtedy, gdy tamten pacjent mnie zadźgał. Krew wyciekła dość wartkim strumieniem, więc w ciągu minuty bym się wykrwawiła, ale już nie mogę umrzeć. Co najwyżej na chwilę bym nie miała postaci materialnej, co się właśnie stało. Podeszłam do niej od tyłu pod postacią ducha, po czym znowu zmieniłam postać na materialną, ale za pielęgniarką. Wtedy wzięłam nóż, który trzymałam i dźgnęłam ją w plecy. Pięknie upadła na ziemię, podczas gdy druga próbowała uciec. Przekręciła klucz w drzwiach i uciekła, ale to nic nie szkodzi. Znajdę ją i tak, jeszcze przed wschodem słońca. Rytmicznym krokiem szłam w kierunku, gdzie widziałam, że pobiegła. Gdy też wyszłam stamtąd, zauważyłam, jak ona biegnie w stronę schodów i zbiega w dół, czyli w stronę piwnicy. Stamtąd mi nie ucieknie. Z tym samym nożem poszłam do niej i zeszłam po schodach. Było słychać bardzo wyraźnie jej płytki oddech. Po minucie ją znalazłam, zwiniętą w kulkę i całą we łzach. Od razu przestałam się śmiać i spoważniałam.
- Nie płacz... - powiedziałam delikatnym głosem odkładając nóż.
- Jeżeli sprawia tobie to przyjemność, to zrób to... - powiedziała przestraszona i dalej skulona.
- Nie chcę tobie tego zrobić... Wiem, że nie powinnam ciebie zabijać.
- Ale zrób to... Wiem, że to sprawia ci przyjemność... Ale chociaż daj mi się skontaktować z braciszkiem...
- Nie zrobię tego... I przepraszam, że chciałam tobie to zrobić. - delikatnie pogłaskałam ją po głowie, aby ją uspokoić. Dziewczyna ostrożnie odwróciła się w moją stronę.
- Naprawdę nie chcesz mnie zabić? - przestraszona zapytała.
- Naprawdę, nie bój się - uśmiechnęłam się. - Nie zabijam każdego, kogo napotkam.
- Dziękuję ci, że mnie oszczędziłaś... - uśmiechnęła się do mnie, niemalże niewidocznie.
- Nie musisz mi dziękować - jeszcze raz ją pogłaskałam po głowie i pomogłam wstać. - Tylko nie mów nikomu o tym, co się stało i że mnie widziałaś.
- Dlaczego?
- Myślę, że już wiesz.
- Chodzi o to, że jesteś nieśmiertelna?
- Mniej więcej też - uśmiechnęłam się ponownie. - Po prostu już nie żyję.
- To straszne...
- Nawet nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
- Dlatego chciałaś mnie zabić?
- Nie wiem… Ale wiem, że nie zamierzam tobie tego zrobić.
- Naprawdę dziękuję…
- Naprawdę nie musisz, poza tym już mi dziękowałaś – uśmiechnęłam się. – To ja już lepiej pójdę.
Odeszłam od niej i wyszłam z placówki, po czym wróciłam do domu. Tam nic ciekawego nie robiłam, tylko położyłam się spać. Jak dobrze wrócić do domu… Około trzech lat później szłam po przedmieściach, tak z braku czegokolwiek do roboty. Właśnie myślałam nad nowym utworem muzycznym, gdy zobaczyłam leżącą dziewczynę całą we krwi. Podeszłam trochę bliżej, kiedy zobaczyłam, że to była moja siostra. Zmieniłam postać na ludzką, po czym przerażona podbiegłam do niej. Jeszcze żyła, więc zatamowałam krwawienie i cicho, ale we łzach powiedziałam:
- Misaki… siostrzyczko…
- Mitsuko…? – wydukała kaszląc krwią i cicho jęknęła z bólu.
- Co oni ci zrobili? – zaczęłam płakać, po czym wzięłam ją na ręce i zabrałam w stronę szpitala.
- Oni mnie… torturowali... – powiedziała cicho. Zaczęła także przymykać oczy.
- Nie zasypiaj… Proszę... – zatrzymałam się na chwilę. Po chwili moja siostrzyczka zamknęła oczy.
- Przepraszam cię…- powiedziała krztusząc się. Ułożyłam ją tak, aby mogła oddychać, jednak nie mogła dalej oddychać.
- Siostrzyczko… Nie umieraj… - upadłam na kolana trzymając ją.
Przytuliłam ją płacząc, kiedy ułożyłam ją przed sobą i zaczęłam płakać już bardzo głośno. Wkrótce potem przyszedł ktoś i do mnie podszedł, ale ja się odwróciłam i krzyknęłam na osobę trzymając ją za kołnierz. Był to mężczyzna.
- Odejdź stąd bo cię zabiję!
Popchnęłam go jak najmocniej, ale wrócił do mnie zdenerwowany. Wyciągnął z kurtki niewielki nóż po czym się na mnie rzucił. Już wiem, przez kogo moja siostra tak skończyła! On wyglądał dokładnie tak, jak ten porywacz z gazet. Ponownie chwyciłam go za kołnierz i zaniosłam do najbliższego budynku, gdzie bardzo mocno uderzałam jego głową w budynek. Gdy zaczął krwawić, rzuciłam nim o ziemię i kopnęłam kilkanaście razy.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Przez ciebie moja jedyna siostrzyczka nie żyje! Nawet pewnie nie zdajesz sobie sprawy ile ona cierpiała gdy ją zabijałeś! – krzyczałam na niego gdy go kopałam. Cały czas darł się z bólu.
- Przestań! Zostaw mnie! – krzyknął.
- I przestań się drzeć! – nadepnęłam na jego szyję. Mężczyzna zaczął się dusić i chwycił się za szyję. Dwie minuty i umarł. Znowu podeszłam do mojej siostrzyczki i cicho do niej szepnęłam:
- Należało się mu za to, co ci zrobił… I tak to mało dla niego…
Wzięłam jej zwłoki i zaniosłam do domu w celu pochowania. Poszłam z nią do jej pokoju, gdzie ułożyłam ją na łóżku. Jeszcze raz ją przytuliłam, po czym wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi tak ostrożnie, jakbym nie chciała jej budzić. Leżała tam kilka dni, ale w końcu z ciężkim sercem postanowiłam ją pochować. Wykopałam niewielki dół, aby się mogła w nim zmieścić bez problemu. Zbudowałam jej trumnę, do której ją włożyłam uprzednio ścieląc ją najładniejszym prześcieradłem, jakie miałam w domu. Dałam jej także wygodną poduszkę, po czym ostrożnie ułożyłam Misaki w trumnie, uprzednio czule i długo ją przytulając. Robiłam to z bólem w sercu, ponieważ ją bardzo lubiłam. Co jakiś czas z oczu kapały mi łzy. Przykryłam siostrzyczkę jeszcze prześcieradłem, po czym zamknęłam ją, zostawiając w środku liścik, którego treść brzmiała:
"Droga Misaki,
Bardzo nie chciałam ani nie chcę się z tobą rozstawać. Pewnie pamiętasz te wszystkie chwile razem spędzone, niektóre lepsze, a niektóre gorsze, ale nawet najgorsze zdarzenie na świecie mniej przeżyłabym niż tą chwilę. Dla mnie zawsze byłaś i będziesz uśmiechniętą siostrą, która potrafiła rozweselić nawet najbardziej ponurego człowieka. Oddałabym wszystko za to, abyśmy się spotkały, chociaż na krótką chwilę.
Twoja siostra,
Mitsuko."
Włożyłam to "pudełko" do wykopanej przeze mnie dziury, tak ostrożnie, jakby w środku były materiały wybuchowe, a nawet ostrożniej. Gdy już udało mi się ją ułożyć na dole, zakopałam ją i ogrodziłam miejsce, gdzie ona leżała. Minęły już trzy lata od mojego zgonu. Nic specjalnego się wtedy nie działo, przynajmniej dla mnie.
W nocy, jak zawsze, chodziłam po już zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. Nikt tutaj poza mną nie przebywał, co mnie zaczynało nudzić. Zdecydowałam się wyjść, ponieważ miałam dość tego siedzenia w ciszy. Weszłam do domu, ubrałam się w mundurek szkolny, po czym weszłam do swojej akademii muzycznej. Zwiedziłam ją całą, tak jakby od nowa, jakbym pierwszy raz tu była. Poznawałam każdą tą salę, w jednej części szkoły były sale do nauki zwykłych przedmiotów szkolnych, jak wszędzie, a w drugiej były sale muzyczne. Z każdej części można było dojść do wielkiej auli, która była w środku naszej szkoły, zaraz obok sali gimnastycznej. Korytarze były dość szerokie, ponieważ czasem przez szkołę przenoszono instrumenty muzyczne, na przykład fortepiany i pianina.
Weszłam do jednej z sal muzycznych, gdzie zasiadłam do fortepianu. Najpierw musiałam ten instrument nastroić, więc sięgnęłam po klucz, którym regulowałam napięcie strun tego dość dużego instrumentu. Klapy nigdy nie zamykano na klucz, więc wystarczyło podnieść i podeprzeć leżącym wewnątrz drewnianym drągiem. Strojenie zajęło mi dobrą godzinę, ale mogłam zacząć już grać bez problemu czy fałszu. Powoli zaczynałam grać coraz więcej melodii, gdy usłyszałam jakieś kroki. Szybko zamknęłam fortepian i wyszłam z sali, znikając. Jakaś osoba właśnie weszła do środka i się rozejrzała, po czym powiedziała:
- Ktoś tu jest?
Na początku nie chciałam się ujawniać, ale chwilę później napisałam liścik, który zostawiłam tak, aby ta osoba nie widziała, kto to podłożył, ale żeby zauważyć. Jego treść była taka:
"Witaj,
Miło, że odwiedzasz tą akademię. Ja jestem tutaj, wiem, że jest bardzo późna godzina nocna, a może i nawet bardzo wczesna godzina poranna. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od gry na fortepianie. Wprawdzie mogę też w domu, ale gram tutaj, ponieważ bardzo uwielbiam tą akademię. Jeśli chcesz mnie spotkać, podejdź do wejścia głównego. Jak już będziesz, zapukaj 3 razy w ławkę przed wejściem."
A co, wieczność się nie żyje. Nie podpisałam się, aby nikt się akurat mnie nie spodziewał. Wyszłam na zewnątrz pod wejście główne, po czym czekałam na tą osobę. Niecałe dwie minuty minęły, gdy ten ktoś się tu zjawił.

<Ktokolwiek?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaczarowani