Arlo wyszczerzył zęby w uśmiechu, który zdecydowanie nie wróżył białowłosemu duchowi nic dobrego. Zmrużył niebezpiecznie oczy, dalej uparcie wbijając w niego świdrujące spojrzenie żółtozielonych oczu.
- Nie obchodzi cię? – odezwał się. Jego głos zdawał się być nad wyraz spokojny i opanowany, ale kryjąca się w nim groźba przyprawiała o dreszcze. To był jeden z tych głosów, które wwiercają się w mózg, i osoba, do której kierowane są słowa, już wie, że za chwilę umrze w jakiś okrutny, wyjątkowo bolesny i bardzo krwawy sposób.
Jak na złość, chłopak stojący przed Arlo był duchem. A skoro był duchem, to nie dało się go zabić; przynajmniej nie z punktu widzenia Coena. Oczywiście, mógłby wystawić go jakiemuś podłemu, mordującemu zjawy medium, ale nie widział w tym najmniejszego sensu. Nie miał ochoty bawić się w podchody tylko dlatego, że jakiś idiota postanowił po śmierci zostać duchem-strażnikiem opuszczonego szpitala. Bardzo terytorialnym duchem-strażnikiem.
Arlo zaczynał się zastanawiać, czy duch w ogóle może uznać jakiekolwiek miejsce za swoje i zabronić swoim pobratymcom wstępu na jego teren.
- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, to mnie wyrzuć – rzucił wyzywająco, odwracając się i wskakując na stary, odrapany kontuar recepcji. Kopnął leżący obok jego nogi stosik dokumentów; kartki z furkotem wyleciały w powietrze, po czym opadły białym deszczem na zakurzoną podłogę. Arlo zwrócił się z powrotem twarzą do białowłosego ducha, wciąż stojącego pod ścianą i mierzącego go wzrokiem, w którym dostrzec można było na równi zniechęcenie co niejaką niepewność. Znowu uśmiechnął się paskudnie.
- Wiesz, jesteś całkiem uroczy – zaśmiał się głośno, a echo jego śmiechu odbiło się od pustych ścian wielkiego holu głównego. – Szczególnie kiedy twierdzisz, że ten szpital to twoja własność. I masz takie śmieszne różowe oczy. Wyglądasz jakbyś właśnie wyskoczył z jakiejś tandetnej mangi dla dziewczyn.
- Doprawdy? Proszę, wyjdź już – mruknął w odpowiedzi Sasza. Czarnowłosy jednak zdawał się zupełnie nie słyszeć jego słów, a nawet jeśli słyszał, to skrupulatnie je ignorował. Zaśmiał się ponownie, tym razem głośniej i dłużej, bardziej drwiąco. Zeskoczył z kontuaru i zbliżył się do drugiego ducha. Był od niego niższy, jednak najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że żeby spojrzeć mu w oczy, musi zadzierać głowę.
- Głupi jesteś – mruknął, uważnie przyglądając się jego białym włosom. – Ale śmieszny. Umarłeś tutaj? A może przywlekłeś się z jakiegoś cmentarza? Nie wyglądasz jakby cię zamordowali. I czemu myślisz, że to twój szpital? Obsikałeś go? Psy tak znaczą terytorium. A ty byłbyś fajnym psem. Wyglądasz trochę jak Westie. Kojarzysz? To taka fajna rasa terierów ze Szkocji. Szkocja jest ładna, ale nie tak ładna jak Holandia. Byłeś kiedyś w Holandii? W ogóle skąd jesteś? Hej, chcę zobaczyć co jest na piętrze!
Odskoczył od Saszy i prześlizgnął się pod podnoszoną deską kontuaru. Jego stare trampki zaskrzypiały na linoleum, kiedy popędził przez główny hol, a potem w górę po brudnych schodach, rozkładając szeroko ręce, jak dziecko, które udaje, że jest samolotem.
<Czuję że gifowa tradycja powraca.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz