sobota, 28 marca 2015

od Altera - CD Marceline

Alter się nudził.
Samanta nie pojawiła się u niego od prawie tygodnia, co, na marginesie, zaczynało go niepokoić. Zazwyczaj pojawiała się przynajmniej raz na trzy-cztery dni, a teraz nie było jej w kościele od co najmniej sześciu. A może siedmiu…? Alter nie wiedział na pewno, bo nigdy nie był najlepszy z matematyki – nawet tej podstawowej, bo już za jego życia zdarzało się, że na pytanie ile jest dwa plus dwa potrafił odpowiedzieć, że trzynaście – a duchom nie sprzedawali kalendarzy, więc nie miał na czym odliczać dób między jej odwiedzinami.
Więc teraz siedział nad wejściem, na stołku organisty, i uparcie starał się zająć sobie czymś czas; tym czymś od dłuższego już czasu okazywało się czyszczenie klawiszy organów, które jakimś cudem zdążyły się zakurzyć. A przecież tak często ich używał!
Alter Ego nie szczycił się może wybitną inteligencją, ale jedno było wiadomo o nim na pewno – uwielbiał muzykę. Gdyby mógł, całe dnie spędzałby przy organach, co zresztą rzeczywiście przez większość czasu robił. Jego dom zyskał sobie przydomek nawiedzonego nie tylko dlatego, że od lat nikt się do niego nie zapuszczał. Było tak przede wszystkim dlatego, że niemal każdy, kto miał nieszczęście zaplątać się w jego pobliże, uparcie twierdził, że w kościele organy same grają.
Innym jego ulubionym zajęciem od zawsze było zbieranie informacji. Niektórzy ludzie kolekcjonują znaczki pocztowe, inni filiżanki, jeszcze inni stare książki, a Alter kolekcjonował informacje.
Nie miał pojęcia, ile już tam siedział, ścierając kurz ze lśniącego drewna i gładkiego metalu, ale był pewien, że minęło już dobrych parę godzin. Kiedy siedział przy organach, całkowicie tracił poczucie czasu – nie musiał nawet na nich grać, wystarczyło, że siedział i patrzył. I podziwiał. Uwielbiał podziwiać instrumenty, nie ważne gdzie, jakie czy czyje. Wszystko, co wiązało się z muzyką, było dla niego niczym świętość, którą uparcie otaczał swą czułą opieką.
Z dołu doszedł do odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ktoś właśnie wszedł do środka. Zaciekawiony, zerwał się ze stołka i na złamanie karku popędził w dół po schodach. To był jeden z tych dni, kiedy nie mógł zmienić swej postaci z fizycznej w duchową, ale od samego rana zupełnie tego nie zauważał. Kiedy wreszcie mu się to uda, zacznie panikować, ale na chwilę obecną jego uwagę pochłaniały zupełnie inne rzeczy. Jak niespodziewany gość.
Gościem okazała się niewysoka, białowłosa dziewczynka. Wyglądała na jakieś dwanaście lat, może trochę więcej, ale z drugiej strony Alter nigdy nie był najlepszy w określaniu wieku innych tylko i wyłącznie na podstawie ich wyglądu. Mała doskoczyła do niego, kiedy tylko pojawił się w polu jej widzenia, i natychmiast zasypała go pytaniami.
Alter przez chwilę po prostu przyglądał jej się pustymi oczodołami z dziecięcym uśmiechem na ustach.
- Jaka śliczna Fräulein z ciebie! – zawołał z zachwytem, po czym zauważył misia trzymanego przez dziecko. Co wprawiło go w jeszcze większy zachwyt. – Kto to? Twój Freund?


<Pobawmy się w herbatkę, Marcel. D: >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaczarowani