niedziela, 29 marca 2015

Od Saszy - CD Arlo

- Zaczekaj! - zawołał za nim, ale czarnowłosy nawet nie myślał się zatrzymać. Sasza ruszył w ślad za intruzem. Chłopak rozłożył ręce, niczym małe dziecko.
Ile ty masz lat? Pięć? Pomyślał zgryźliwie, jednak powiedział tego na głos. Nie wywalił też nieznajomego ze szpitala. Alba doskonale wiedział, że takim ludziom lepiej ustąpić. I tak pewnie zaraz się znudzi.
- Pytałem czy tu umarłeś i skąd pochodzisz. Jesteś idiotą, czy po prostu ogłuchłeś? - warknął otwierając drzwi sali, w której pomieszkiwał Sasza. Obrzucił pomieszczenie krytycznym spojrzeniem. Dopiero po chwili dostrzegł tabliczkę przy łóżku szpitalnym.
- Och, czyli jednak tu zdechłeś. - zaśmiał się patrząc na koślawo zapisane imię i nazwisko wyższego ducha. - Co ci się stało? Choroba? Wypadek? - dopytywał. Sasza oparł się o ścianę.
- Nie powiem ci. - powiedział spokojnie. Czarnowłosy przeszedł przez salę i stanął blisko albinosa. Podniósł głowę wbijając w niego spojrzenie.
- Powiesz. - głos chłopaka przeniknął Albę na wskroś. Przez jego plecy przemknął nie przyjemny dreszcz.
- Nie. - zaoponował jednak. Właściwie nie miał nic do stracenia. Intruz i tak go nie zabije. - Po za tym nie powiedziałeś mi jak się nazywasz. - dodał. Niższy prychnął pogardliwie.
- Arlo. - warknął. Jego dłoń znalazła się na brzuchu Saszy. Powoli wbił palce w ciało.
No świetnie. Po jaką cholerę w ogóle zmieniałem dzisiaj formę? Przemknęło przez głowę wyższego chłopaka. Tak naprawdę nie czuł zbyt wielkiego bólu. Jako osoba już nie żyjąca, miał tylko namiastkę odczuć prawdziwego człowieka.
- Cofnij rękę. - mruknął niezadowolony po czym złapał nadgarstek napastnika. Chłopak okazał się zaskakująco silny. Za silny. Sasza dawał mu radę przez pewien czas, ale potem Arlo z łatwością odzyskał kontrolę. Szczupłe palce napierały coraz mocniej na brzuch białowłosego. Bunshee doskonale wiedział, że mimo niewielkiej ochrony jaką dają ubrania, czarnowłosy i tak rozerwie przybraną skórę. A na to Sasza bardzo nie chciał pozwolić. Byłoby to dla niego...upokarzające, ponad to Arlo nie sprawiał wrażenia normalnego. Dlatego też, Alba nie mógł dać mu możliwości zabawy w chirurga.
- Więc, powiesz mi jak zginąłeś, czy nie?- ostatnie wyrazy zaakcentował mocniejszym wbiciem paznokci.
- Zaćpałem się. - wymamrotał przyciśnięty do ściany chłopak. Ucisk momentalnie zelżał, czarnowłosy cofnął rękę. Albinos złapał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą były palce chłopaka.
- No kto by pomyślał? Taki grzeczny dzieciak jak ty? - zadrwił. W jego głosie słychać było szczerą pogardę. Już po chwili "gość" zajął się przeszukiwaniem szuflad w pokoju. - Masz tu jakieś? Na pewno nie pozbyłeś się narkotyków. - parsknął. Sasza usiadł na łóżku.
Na pewno ich nie znajdziesz. Choćbyś miał rozebrać ten budynek, cegła po cegle. Pomyślał z satysfakcją. Wszelkiego rodzaju używki poukrywał w najróżniejszych, nie typowych miejscach. Ktoś nie zorientowany nie miał szans by je odnaleźć.
- Nic tu nie ma. Nawet nie próbuj ich szukać. Szkoda twojej siły i czasu. - powiedział z zadowoleniem obserwując irytację na twarzy nowego znajomego.
- Wiesz gdzie są prawda? - syknął doskakując do białowłosego. Ten, uchylił odsunął się od chłopaka. Nie zamierzał dopuścić do poprzedniej sytuacji. W ramach odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, co wywołało u Arlo jeszcze większą złość.

< Arlo? >

od Marceline - CD Altera

Marcy otworzyła szerzej oczy zachwycona. Na samym początku spodziewała się, że zostanie przepędzona. Właściwie, to większość duchów ją wyganiało, a ona znudzona, po pewnym czasie odchodziła. Teraz spotkał ją przyjemny wyjątek od tej reguły. Nowy znajomy nie tylko jej nie zaatakował, ba, zachowywał się przyjaźnie! Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu.
- Nazywa się Bonnie. - przedstawiła pluszaka. - To mój  друг. - dodała, wtrącając rosyjskie słówko. Starszy duch pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym przyjrzał się króliczkowi.
- Chyba miał dużo przygód. Jest cały w łatach. - stwierdził. Pogładziła lekko kawałki różnego materiału.
- Nie umiem szyć. Łatki to stare ubrania, które znalazłam w domu. - powiedziała bawiąc się zwisającą nitką. Przesunęła spojrzeniem po kościele. Bogate zdobienia wywoływały w niej niekłamany zachwyt. Cóż, w końcu mieszkała w zdemolowanym, opuszczonym domu.
- To miejsce jest piękne. - powiedziała spoglądając na obrazy świętych. - Jak masz na imię? - rzuciła przez ramię. Dziewczynka nie mogła się na niczym skupić. Co chwila coś przykuwało jej uwagę, odciągając dziecko od poprzedniego zajęcia.
- Alter. - odparł dołączając do niej. - Na górze jest jeszcze fajniej! Chodź zobaczyć! -zawołał wskazując na miejsce chóru i organisty. Zaciekawiona ruszyła za nim. Na górze od razu zainteresowały ją organy. Nie dotknęła ich jednak, jakby bojąc się zakłócić spokój.  Dokładnie obejrzała wszystkie przedmioty. W końcu usiadła na poręczy murku, którego celem była ochrona przed upadkiem. Spojrzała w dół, po czym niebezpiecznie wychyliła się w tył.
- Uważaj Fräulein! Możesz spaść! - zawołał wystraszony Alter. Roześmiała się rozbawiona.
- I tak nie zginę. Najwyżej wrócę do postaci ducha. - obrzuciła go wesołym spojrzeniem. - A ty, czemu się zamieniłeś w formę materialną? - zapytała.
- Nie mogę wrócić teraz do postaci nie materialnej. - powiedział. Otworzyła szeroko oczy i pochyliła się w kierunku znajomego.
- Nie potrafisz? To przecież proste! - zachichotała. - Są przecież dwa sposoby. Z własnej woli, albo "zabijając" przyjęte ciało. - mówiąc to puściła murek, balansując na krawędzi barierki. Bonnie siedział obok niej, jakby czekając co zrobi jego pani. Alter rzucił jej wystraszone spojrzenie pustych oczu. Strasznie ciekawiło ją czemu ich nie ma. Wiedziała jednak, że nie powie jej tego od razu. Trudno. Potrafiła przecież być cierpliwa.
- Jak ty mnie widzisz? Nie masz przecież oczu. - spytała. Uśmiechnął się zakłopotany i rozłożył ręce w geście bezsilności. Machnęła bladą dłonią. Wstała, po czym przeszła kilka kroczków po murku. Rozłożyła ręce dla lepszej równowagi.
- Pobawmy się! Od dawna nikt się nie chciał ze mną bawić! - zawołała, rzucając proszące spojrzenie starszemu duchowi.

< Alter? >

sobota, 28 marca 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo wyszczerzył zęby w uśmiechu, który zdecydowanie nie wróżył białowłosemu duchowi nic dobrego. Zmrużył niebezpiecznie oczy, dalej uparcie wbijając w niego świdrujące spojrzenie żółtozielonych oczu.
- Nie obchodzi cię? – odezwał się. Jego głos zdawał się być nad wyraz spokojny i opanowany, ale kryjąca się w nim groźba przyprawiała o dreszcze. To był jeden z tych głosów, które wwiercają się w mózg, i osoba, do której kierowane są słowa, już wie, że za chwilę umrze w jakiś okrutny, wyjątkowo bolesny i bardzo krwawy sposób.
Jak na złość, chłopak stojący przed Arlo był duchem. A skoro był duchem, to nie dało się go zabić; przynajmniej nie z punktu widzenia Coena. Oczywiście, mógłby wystawić go jakiemuś podłemu, mordującemu zjawy medium, ale nie widział w tym najmniejszego sensu. Nie miał ochoty bawić się w podchody tylko dlatego, że jakiś idiota postanowił po śmierci zostać duchem-strażnikiem opuszczonego szpitala. Bardzo terytorialnym duchem-strażnikiem.
Arlo zaczynał się zastanawiać, czy duch w ogóle może uznać jakiekolwiek miejsce za swoje i zabronić swoim pobratymcom wstępu na jego teren.
- Jeśli chcesz, żebym wyszedł, to mnie wyrzuć – rzucił wyzywająco, odwracając się i wskakując na stary, odrapany kontuar recepcji. Kopnął leżący obok jego nogi stosik dokumentów; kartki z furkotem wyleciały w powietrze, po czym opadły białym deszczem na zakurzoną podłogę. Arlo zwrócił się z powrotem twarzą do białowłosego ducha, wciąż stojącego pod ścianą i mierzącego go wzrokiem, w którym dostrzec można było na równi zniechęcenie co niejaką niepewność. Znowu uśmiechnął się paskudnie.
- Wiesz, jesteś całkiem uroczy – zaśmiał się głośno, a echo jego śmiechu odbiło się od pustych ścian wielkiego holu głównego. – Szczególnie kiedy twierdzisz, że ten szpital to twoja własność. I masz takie śmieszne różowe oczy. Wyglądasz jakbyś właśnie wyskoczył z jakiejś tandetnej mangi dla dziewczyn.
- Doprawdy? Proszę, wyjdź już – mruknął w odpowiedzi Sasza. Czarnowłosy jednak zdawał się zupełnie nie słyszeć jego słów, a nawet jeśli słyszał, to skrupulatnie je ignorował. Zaśmiał się ponownie, tym razem głośniej i dłużej, bardziej drwiąco. Zeskoczył z kontuaru i zbliżył się do drugiego ducha. Był od niego niższy, jednak najwyraźniej zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że żeby spojrzeć mu w oczy, musi zadzierać głowę.
- Głupi jesteś – mruknął, uważnie przyglądając się jego białym włosom. – Ale śmieszny. Umarłeś tutaj? A może przywlekłeś się z jakiegoś cmentarza? Nie wyglądasz jakby cię zamordowali. I czemu myślisz, że to twój szpital? Obsikałeś go? Psy tak znaczą terytorium. A ty byłbyś fajnym psem. Wyglądasz trochę jak Westie. Kojarzysz? To taka fajna rasa terierów ze Szkocji. Szkocja jest ładna, ale nie tak ładna jak Holandia. Byłeś kiedyś w Holandii? W ogóle skąd jesteś? Hej, chcę zobaczyć co jest na piętrze!
Odskoczył od Saszy i prześlizgnął się pod podnoszoną deską kontuaru. Jego stare trampki zaskrzypiały na linoleum, kiedy popędził przez główny hol, a potem w górę po brudnych schodach, rozkładając szeroko ręce, jak dziecko, które udaje, że jest samolotem.


<Czuję że gifowa tradycja powraca.>

od Altera - CD Marceline

Alter się nudził.
Samanta nie pojawiła się u niego od prawie tygodnia, co, na marginesie, zaczynało go niepokoić. Zazwyczaj pojawiała się przynajmniej raz na trzy-cztery dni, a teraz nie było jej w kościele od co najmniej sześciu. A może siedmiu…? Alter nie wiedział na pewno, bo nigdy nie był najlepszy z matematyki – nawet tej podstawowej, bo już za jego życia zdarzało się, że na pytanie ile jest dwa plus dwa potrafił odpowiedzieć, że trzynaście – a duchom nie sprzedawali kalendarzy, więc nie miał na czym odliczać dób między jej odwiedzinami.
Więc teraz siedział nad wejściem, na stołku organisty, i uparcie starał się zająć sobie czymś czas; tym czymś od dłuższego już czasu okazywało się czyszczenie klawiszy organów, które jakimś cudem zdążyły się zakurzyć. A przecież tak często ich używał!
Alter Ego nie szczycił się może wybitną inteligencją, ale jedno było wiadomo o nim na pewno – uwielbiał muzykę. Gdyby mógł, całe dnie spędzałby przy organach, co zresztą rzeczywiście przez większość czasu robił. Jego dom zyskał sobie przydomek nawiedzonego nie tylko dlatego, że od lat nikt się do niego nie zapuszczał. Było tak przede wszystkim dlatego, że niemal każdy, kto miał nieszczęście zaplątać się w jego pobliże, uparcie twierdził, że w kościele organy same grają.
Innym jego ulubionym zajęciem od zawsze było zbieranie informacji. Niektórzy ludzie kolekcjonują znaczki pocztowe, inni filiżanki, jeszcze inni stare książki, a Alter kolekcjonował informacje.
Nie miał pojęcia, ile już tam siedział, ścierając kurz ze lśniącego drewna i gładkiego metalu, ale był pewien, że minęło już dobrych parę godzin. Kiedy siedział przy organach, całkowicie tracił poczucie czasu – nie musiał nawet na nich grać, wystarczyło, że siedział i patrzył. I podziwiał. Uwielbiał podziwiać instrumenty, nie ważne gdzie, jakie czy czyje. Wszystko, co wiązało się z muzyką, było dla niego niczym świętość, którą uparcie otaczał swą czułą opieką.
Z dołu doszedł do odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ktoś właśnie wszedł do środka. Zaciekawiony, zerwał się ze stołka i na złamanie karku popędził w dół po schodach. To był jeden z tych dni, kiedy nie mógł zmienić swej postaci z fizycznej w duchową, ale od samego rana zupełnie tego nie zauważał. Kiedy wreszcie mu się to uda, zacznie panikować, ale na chwilę obecną jego uwagę pochłaniały zupełnie inne rzeczy. Jak niespodziewany gość.
Gościem okazała się niewysoka, białowłosa dziewczynka. Wyglądała na jakieś dwanaście lat, może trochę więcej, ale z drugiej strony Alter nigdy nie był najlepszy w określaniu wieku innych tylko i wyłącznie na podstawie ich wyglądu. Mała doskoczyła do niego, kiedy tylko pojawił się w polu jej widzenia, i natychmiast zasypała go pytaniami.
Alter przez chwilę po prostu przyglądał jej się pustymi oczodołami z dziecięcym uśmiechem na ustach.
- Jaka śliczna Fräulein z ciebie! – zawołał z zachwytem, po czym zauważył misia trzymanego przez dziecko. Co wprawiło go w jeszcze większy zachwyt. – Kto to? Twój Freund?


<Pobawmy się w herbatkę, Marcel. D: >

od Evangeliny

Ciemność. To coś, co otaczało mnie przez niemal pięćset lat. Poczynając od momentu mojej śmierci. Do końca swojego życia, naturalnie tego pozagrobowego… będę pamiętała uśmiechniętą twarz Marcusa, kiedy obdzierał mnie ze skóry i gwałcił. Również ten moment, kiedy już związana leżałam na brzegu jeziora a z oczu spływały mi łzy. Prawdopodobnie dlatego mam teraz popękaną skórę na twarzy, doskonale odzwierciedla tor łez które wtedy wylewałam. Pamiętam także moje siostry, które przyglądały się temu z zaciekawieniem gdy Marcus włożył na moją głowę wianek z kwiatków, a następnie wrzucił mnie w ciemną otchłań wody. Pamiętam to wszystko jak dziś, być może duchy nie są w stanie zapomnieć swojej śmierci. Przez tak długi okres czasu, jestem w stanie opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Moje krzyki, które nikt nie był w stanie usłyszeć, wianek spadający z mojej głowy i wynurzający się na powierzchnię. Oraz to palące uczucie w płucach, kiedy dostała się do nich woda. Nie cierpiałam długo, a jednak zdawało się to trwać wieczność. Rozdrażniona na myśl o tych wspomnieniach, strąciłam mały, kolorowy wazon. Niesamowite, jak szybko można coś zniszczyć, trwale i nieodwracalnie. Dworek po tylu wiekach, wyglądał tak jakby miał się zaraz rozwalić. Jednak wyglądał tak już trzysta lat temu, to tylko złudzenie. Zastanawiam się, czy kiedy już przyjdzie czas na ten dom, ja również zniknę. Przecież jeśli zniknie miejsce, do którego mam żal… powinnam poczuć się spełniona i odejść? To wszystko byłoby mi jeszcze obojętne jakiś czas temu. Jednak ludzie się zmienili, niegdyś wszyscy byli bardziej przesądni i szerokim łukiem omijali to miejsce. Dzisiaj, na wieść o paranormalnych zjawiskach tylko ich to przyciągało. Raz czy dwa spowodowałam nawet czyjąś śmierć, jednak to ich nie odpędzało. Codziennie kogoś tutaj widywałam, to już powoli stawało się nudne. A jednak było jedyną rozrywką w tym miejscu. Spojrzałam kątem oka na moich dzisiejszych gości. Dziewczyna, niska brunetka przyciskała swoją pierś do ramienia wysokiego, przystojnego szatyna. Przysiadłam sobie na poręczy schodów, znajdujących się na drugim piętrze. Stąd miałam na nich doskonały widok. 
- A ja sądzę, że tu jednak niczego nie ma – chłopak westchnął przystając na szczycie schodów, miałam go teraz na wyciągnięcie ręki.
Dziewczyna przytaknęła, jednak nie wyglądała jakby na przekonaną. Tego nienawidziłam jeszcze bardziej, niż wstępowania na moją posesję. Kiedy mówiono, że nie istnieję. Skądś się przecież te cholerne legendy musiały wziąć, nieprawdaż? Z początku byłam znana bardziej z śpiewania piosenek, aniżeli z mordowania. A dlaczego by im się nie ‘’ukazać’’? Takim ignorantom lepiej będzie zaśpiewać piosenkę, bliższej ich epoce. Kilka z nich istotnie znałam, zdarzało mi się przesłuchiwać innym ludziom w ciszy i spokoju. Zeskoczyłam z poręczy i dotknęłam chłodną dłonią karku dziewczyny. Z przerażeniem odwróciła się do tyłu, omal nie spadając ze schodów. 

The Angel Gabriel from heaven came
His wings as drifted snow, his eyes as flame
"All hail" said he thou Holy Maiden Mary
(to holy mary)
Most highly favoured lady Gloria
(Most highly favoured lady Gloria)

Zdążyłam jedynie zaśpiewać pierwszą zwrotkę, kiedy dziewczyna zaczęła wydzierać się przerażona. Aż tak źle śpiewałam? Zwykle inni wsłuchiwali się jak śpiewam i wrzeszczeli, dopiero kiedy kończę. Poczułam się urażona. Chłopak złapał ją za ramiona po czym energicznie zaczął nią potrząsać, on sam ledwo się trzymał. Zawsze szybko wpływałam na psychikę ludzi ale ci byli… wyjątkowo słabi. Kiedy dziewczyna wybuchła płaczem, prędko znalazłam się między nimi, zamieniając się w ludzką formę. A że nigdy nie potrafiłam tego opanować do perfekcji, byłam w połowie kościotrupem. Tylko patrzeniem w moją twarz można to było ścierpieć, ale ostatecznie. Wszędzie wyglądałam jak wrak, jakbym miała się zaraz rozpaść. Kościstą dłonią dotknęłam policzka dziewczyny, po czym otarłam jej łzę z psychicznym uśmieszkiem. Szatyn krzyknął po czym zatoczył się do tyłu i zaczął spadać ze schodów. Przeleciał całe drugie piętro i zatrzymał się dopiero na pierwszym, gdy uderzył plecami o ścianę. Szybko pozbierał się na równe nogi, pokonał ostatnie schodki po czym wybiegł z dworku zostawiając dziewczynę. 
- Nathaniel! – dziewczyna krzyknęła tak głośno, że normalnie zabolałaby mnie głowa, jednak w tym stanie było to niemożliwe. No chyba, że byłaby jakimś medium z dziwną bronią… ale to była zwykła dziewczyna. 
Spojrzałam na nią z przymrużonymi oczyma, po czym rozpłynęłam się w szaro-brązową mgłę. Dziewczyna myśląc, że zniknęłam na dobre również zaczęła zbiegać po schodach. Dopiero na parterze, tuż przy samych drzwiach siłą umysłu przygwoździłam ją do ściany z taką siłą, że połamało jej aż żebra. Krzyknęła, po czym nadal przyciśnięta do ściany, zaczęła zsuwać się w dół. Kiedy już upadła na ziemię, z jej ust zaczęła się wylewać krew którą już po chwili się krztusiła. Znowu zmaterializowałam się przed nią, z udawanym smutkiem palcem podnosząc jej brodę. Z moich pleców niewiadomym dla mnie sposobem, wyrosły mi widmowe skrzydła. Którymi zaczęłam machać tak mocno, że cały kurz który zgromadził się tutaj przez tyle wieków, zaczął się unosić. 
- Zostaniesz ze mną? – wyszeptałam cichutko – Jestem taka samotna… przyda mi się towarzystwo…
- Nie… Nie! – jej oczy znowu zrobiły się szkliste – Nie! Nie! Nie! NIE!!!

Odchylając głowę do tyłu, przyglądałam się staremu pianinie, który samodzielnie wygrywał jakąś prostą melodię. Po kilku minutach, kiedy już mi się to znudziło, uniosłam rękę do góry i granie natychmiast ustało. Spojrzałam na kości, leżące w rogu pokoju. Od roku, nie mam już żadnych gości. Ostatnimi była ta dziewczyna i chłopak, co prawda kochany szatyn uciekł jednak moja przepiękna znajoma, leżała teraz tuż przede mną. Po kilku godzinach przetrzymywania zmarła, prawdopodobnie było to spowodowane przez krwotok wewnętrzny. Nie spodziewałam się, że ludzie po dopiero trzecim morderstwie zrezygnują. Może faktycznie nieco przesadziłam… a od miesiąca to już mi się nudziło niesamowicie. Wtedy to też postanowiłam przegonić ducha tej dziewczyny, to miejsce jest za małe na obecność aż dwóch duchów. Nie było łatwo ją pokonać, co może zrobić taki słabiutki duch przeciwko takiemu bytu jak ja? Przez prawie pięćset lat nauczyłam się wielu sztuczek, w przeciwieństwie do takiego małe utrapienia, który to ledwo przez ściany przechodził. Chociaż w sumie przepędziłam ją tylko dlatego, że przyzwyczaiła się do śmierci. Wolałam na nią patrzeć, kiedy cierpiała… potem to wszystko straciło już sens. Usiadłam obok kości, głośno wzdychając. Miałam już się kompletnie ‘’wyłączyć’’ kiedy usłyszałam ciche skrzypienie drzwi. Ktoś tu przyszedł? Ogromnie zdziwiona wstałam, bezszelestnie zbliżając się do głównego korytarza. Nikogo nie było, ale drzwi były otwarte… wiatr? Nagle wyczułam czyjąś obecność, śmierdzi duchem. Więc albo był to duch, który nie był świadomy mojej obecności, albo szukał zaczepki albo w najgorszym przypadku Medium… Tego ostatniego, to szczególnie bym sobie nie życzyła. Po tylu latach spędzonych tutaj.. nie, wiekach. Nie mam ochoty się stąd wynosić. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, po czym przybrałam materialną postać.
- Wiem, że tutaj jesteś. Wyłaź zanim stracę cierpliwość – burknęłam 


<Ktoś? Kto chce się "zaprzyjaźnić"?>

Od Saszy

Białowłosy pochylił się na porozsypywanymi dokumentami. Stuknął od niechcenia w jedną z kartek. Była to karta jednego ze starych pacjentów. Młoda dziewczyna, zmarła na białaczkę. Westchnął, po czym zrzucił papiery z biurka. Pokryły lekko zakurzoną podłogę, o którą od dawna nikt nie zadbał. Chłopak wstał i przeszedł przez pokój z kamiennym wyrazem twarzy.
No dalej. Wiesz przecież gdzie leżą... Niepokojąca myśl przemknęła mu przez głowę. Otworzył starą szufladę i spojrzał na pojemniczek z białym proszkiem. Musnął jego wieczko, zamyślony. Spuścił wzrok, przerażony własną słabością i zanim zdążył zrobić coś głupiego, wyszedł z pomieszczenia.
Przesunął różowym spojrzeniem po paskudnym korytarzu po czym powoli ruszył do sali, w której zmarł. Była to jedyna sala utrzymana w względnym porządku. Usiadł na starym szpitalnym łóżku. Nie miał pojęcia co chce dziś robić. Zdecydowanie, nie wyjdzie do ludzi, a cały ten budek znał na pamięć. Wtulił się w poduszkę i zamknął znużone oczy. Tak, przespanie tego dnia to najlepsze możliwe rozwiązanie. Odetchnął cicho, powracając do ostatnich chwil jego życia. Jego myśli pomknęły do rodziny, a zaraz potem do Jury. Szybko jednak odtrącił swoje rozważania. Zacisnął białe dłonie na pościeli, zaciskając mocniej oczy. W ten sposób na pewno nie zaśnie. Przetoczył się na drugi bok, twarzą do obskurnej ściany. Sen jednak nie chciał go odwiedzić. Zrezygnowany usiadł, przecierając różowe oczy. Objął swoje nogi ramionami, opierając głowę na kolanach. Wyglądał trochę jak opuszczone dziecko, zapomniane przez rodziców i przez resztę ludzi. Cóż, po części tak było. Wielokrotnie zastanawiał się czy ktoś z bliskich przyszedł na jego grób, jednak kiedy zaglądał tam od święta, widział tylko zapuszczony nagrobek, co raczej nie świadczyło dobrze o ich pamięci. Spróbował odepchnąć od siebie niechciane myśli, jednak te złośliwie wracały z powrotem. W pewnym momencie zaczęło być mu to obojętne. Przecież był sam, mógł pozwolić sobie na chwilę załamania. Nie cieszył się jednak tym długo. Poczuł lekkie uczucie niepokoju. Natychmiast poderwał głowę, podejrzliwie mrużąc oczy.
Wydawało mi się... Przemknęło mu przez myśl, lecz za chwilę nieprzyjemne wrażenie tylko się zwiększyło. Wstał, nie wiedząc co dokładnie ma o tym sądzić. Dopiero po kilku minutach zdał sobie sprawę z kąt pochodzą jego wrażenia. Na terenie szpitala najwyraźniej znajdował się inny duch. Zadrżał nie mile zaskoczony i ruszył do drzwi wejściowych szpitala. Stanął obok recepcji tak by pozostać nie zauważonym. Do budynku wszedł, a raczej wpadł czarnowłosy, blady chłopak. Był niższy od Saszy, ale aż biło od niego pewnością siebie. Albinos cofnął się krok do tyłu, mierząc intruza krytycznym spojrzeniem. Prędzej czy później i tak doszło by do spotkania, więc Alba nie zamierzał chować się po kątach.
- Wynoś się stąd.- zawołał, podpierając ścianę. Nieznajomy wyszczerzył zęby w pogardliwym uśmiechu, który przyprawił Saszę o mdłości.
- Bo co mi zrobisz?- prychnął ze wzgardą. Już w samym tonie jego głosu, czaiło się coś przerażającego.
- To mój szpital. - nie ustępował białowłosy.
- Ach, tak? Pokaż mi gdzie tak napisali. - syknął poirytowany. Roze poczuł się przyparty do muru. Stanął na przeciw intruza.
- Idź sobie. Chcę być sam. - powiedział. Jego głos był pozbawiony uczuć, brzmiał wręcz jak maszyna.
- Nie będziesz mi rozkazywać. - warknął niższy podchodząc do drugiego ducha. - Jak się nazywasz?- dodał tym samym podłym tonem.
- Sasza. - rzucił od niechcenia. Sam nie wiedział czemu odpowiada zupełnie obcej osobie. Chłopak zaśmiał się  nie przyjemnie.
- Jak baba. Masz imię jak jakaś baba. - drwił patrząc wyzywająco w różowe oczy albinosa. Mimo tej docinki, wyższy duch pozostał niewzruszony.
- Jak uważasz. Nie obchodzi mnie co sądzisz o moim imieniu. Po prostu stąd wyjdź. - mruknął chłodno.

< Arlo? >

piątek, 27 marca 2015

od Strzałki - CD Alexii

- Strzałka!
Chłopiec niechętnie otworzył jedno oko. Łazienka była wypełniona wilgotnym powietrzem, lustro zaparowane, a woda przyjemnie grzała jego obolałe mięśnie. Nie miał ochoty wychodzić. W ogóle nie miał ochoty się ruszać. Było mu ciepło i wygodnie; szybko pozwolił lenistwu na nowo przejąć nad sobą kontrolę, uznając, że tylko mu się przesłyszało.
Tak, na pewno mu się przesłyszało. Martha wcale nie wołała go z salonu, w którym zostawił ją z Georgem. To był długi, męczący dzień, nic dziwnego że zdawało mu się, że słyszy wołanie swoich bliźniaczych pistoletów, zgrzyt zamka w drzwiach wejściowych, ciche kroki w holu...
Zaraz...
Zgrzyt zamka?
Kroki w holu?
- Cholera - warknął, gramoląc się z wanny. Jak gdyby nigdy nic wrzucił koszulę i spodnie do kosza na brudne ubrania i wyszedł z łazienki w ręczniku owiniętym wokół bioder.
- Martha, kurwa, ile razy mam ci powtarzać? - burknął, przeczesując dłonią mokre włosy. Drewniane panele podłogowe skrzypiały cicho pod jego bosymi stopami, kiedy kierował się do salonu. - Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie pełnym imieniem, to obiecuję, że rozłożę cię na części i każdą z nich rozwalę młot...
Włoski na karku stanęły mu dęba gdy przekraczał próg. Zanim zdążył zareagować, coś z niewiarygodną siłą uniosło go w powietrze i cisnęło nim o przeciwległą ścianę. Jego plecy eksplodowały bólem w miejscu, w którym wbił się w nie róg ramy obrazu. Z jękiem zsunął się na podłogę, czując krew spływającą wzdłuż kręgosłupa.
Ręcznik zsunął mu się z bioder, kiedy podniósł się na czworaka, podpierając drżącymi rękoma. Czuł się słaby i bezradny, a bez broni pod ręką był praktycznie bezbronny - ktokolwiek postanowił zaczął rzucać nim o ściany, mógłby teraz bez większego problemu wykończyć go całkowicie. Chłopiec z trudem uniósł głowę - chyba nabił sobie guza, bo czuł, że zaraz się porzyga jeśli świat nie przestanie uparcie wirować - i odruchowo zaczął szukać wzrokiem napastnika.
Był tam - siedział przy stole, bawił się Gregiem i szczerzył w uśmiechu ostre zęby. Jego postać migotała i rozmywała się lekko, ale duch wyraźnie nie starał się ukryć swojej tożsamości. U jego stóp, w kałuży krwi plamiącej dywan głębokim szkarłatem, leżał mężczyzna w czarnej kominiarce.
Strzałka zacisnął dłonie w pięści. Trafił mi się duch-sadysta - przemknęło mu przez myśl. - Pięknie.
Duch zaśmiał się szczekliwie, odkładając broń z powrotem na stół, i westchnął z zadowoleniem.
- Och, Junior, Junior, nawet nie wiesz jaka to radość, zobaczyć cię sponiewieranego na podłodze - zaszczebiotał radośnie. Jego głos był wysoki i gładki, ale wyczuć w nim można było groźbę. Przywodził na myśl węża prześlizgującego się między miękkimi, opadłymi liśćmi. - Nie, nie, nie wstawaj. Siedź tam, proszę. Wystarczy tylko, że ja będę mówił, a ty będziesz słuchał.
- Czego chcesz? - warknął chłopiec. Usiadł prosto, oparł się plecami o ścianę, zostawiając na niej krwawy ślad, i zmierzył zjawę wściekłym spojrzeniem rzucanym spod przymrużonych powiek. Nienawidził być bezbronny. Szczerze nienawidził. - Jeśli masz zamiar mnie zabić, to na co czekasz?
Znów śmiech.
- Ach, widzisz, jakie masz szczęście? - zaświergolił ponownie przybysz. - Gdybyś trafił na innego ducha, już dawno byłbyś trupem. Wśród moich pobratymców nie cieszysz się dobrą sławą. Bękart, półduch, morderca... uwierz mi, wielu z nich z przyjemnością widziałoby cię martwego. Ale ja nie mam zamiaru cię zabijać, o nie nie! O wiele bardziej przydasz mi się żywy... - tu zrobił dramatyczną pauzę. - Dlatego chcę zaproponować ci układ.
- Układ? - powtórzył podejrzliwie Strzałka. Miał coraz gorsze przeczucia. - Miałbym układać się z kimś twojego pokroju?
- Jesteś w połowie taki sam jak ja.
- Spierdalaj. Nie jestem ani trochę jak wy.
Duch wstał. Przestąpił nad ciałem mężczyzny i bezszelestnie przemierzywszy pokój, stanął nad chłopcem. Pochylił się, złapał go za włosy i zmusił do uniesienia głowy. Ich twarze dzieliły milimetry, Strzałka czuł na skórze jego zimny oddech. Oczy zjawy były dziwne - wodniste, niemal przezroczyste, tęczówki o nierównych, poszarpanych brzegach. Chłopiec miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już je widział.
Kiedy duch znów się odezwał, w jego głosie po dziecięcej radości nie było już nawet śladu; zmienił się w twardy, lodowaty szept, przenikający Strzałkę do głębi i zdający się kraść całe ciepło z jego ciała niczym zimny jesienny wiatr.
- Wmawiaj sobie co chcesz i jak długo chcesz, Strzałko Masserio - wyszeptał tak cicho, że chłopiec przez chwilę nie był pewien, czy to aby na pewno nie wybryk jego zmęczonego mózgu. - Nie obchodzi mnie to. Jesteś taki jak my i będziesz pracował dla takich jak my. Słyszałeś o Vincencie Whicie? To strasznie upierdliwy stary duch mieszkający w opuszczonej chacie obok cmentarza. Twoim zadaniem jest go zabić. Jeśli szybko się z tym uporasz, może daruję ci życie.
- Dlaczego ci na tym zależy?
Duch uśmiechnął się przebiegle.
- Nie powinno cię to interesować - odparł. - Masz tydzień. Potem przestanę być miły.
Puf - i już go nie było.
Strzałka jeszcze przez chwilę siedział na podłodze. Nie miał pojęcia, co o tym wszystkim sądzić, i nie wiedział, czy chce je mieć. Pulsujący ból w plecach wyrwał go z zamyślenia. Chłopiec wstał nie bez trudu i chwiejnym krokiem ruszył z powrotem do łazienki. Miał nadzieję, że woda nie zdążyła mu wystygnąć.
Dziesięć godzin później stał przed wejściem do lokalu, w którym podobno mieściła się siedziba tak zwanych zaklinaczy duchów. Strzałce śmiać się chciało na samą myśl o nich. "Zaklinacze duchów"? "Pomoc w sprawach nadprzyrodzonych"? Że też istnieją tak tępi ludzie.
A mimo to stał tu teraz, gapiąc się na tabliczkę z napisem "otwarte" wiszącą na drzwiach, i rozpaczliwie potrzebował informacji. Do Silent Hill sprowadził się niedawno, wiedziony tropem pewnego ducha - tego samego, którego starał się wytropić od siedemdziesięciu siedmiu lat - ale zaraz po wkroczeniu do miasta ślad się urwał. Zupełnie jakby zjawa rozpłynęła się w powietrzu.
"Masz tydzień. Potem przestanę być miły."
Chłopiec prychnął. Tydzień, dobre sobie. Jak on niby miał znaleźć i zlikwidować ducha w tydzień, działając bez jakichkolwiek danych, chociaż tych podstawowych, i to na dodatek na zupełnie nieznanym sobie terenie?
Ociągał się jeszcze chwilę, a potem wszedł do środka. Dzwoneczek zamontowany na drzwiach zabrzęczał cichutko, sygnalizując jego obecność. Z jednego z pokoi wyjrzała drobna brunetka, a chwilę później pojawiła się druga kobieta - blada, o jasnych włosach i szaroróżowych oczach. Zajechała fotelem przed biurko i spojrzała na niego z niekrytym zaskoczeniem.
Strzałka nie miał ochoty bawić się w formalności. Fajnie było się nie starzeć, fakt, ale młody wiek nie ułatwiał mu pracy. Szczególnie jeśli chodziło o pracę z ludźmi. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął dowód osobisty i od niechcenia pokazał go kobiecie, po czym od razu przeszedł do konkretów:
- Vincent White, duch, nawiedza chatę niedaleko cmentarza. Mam dużo na głowie, więc lepiej się streszczaj i powiedz mi co o nim wiecie.


<Ta długość to tylko tak jednorazowo, nigdy więcej nie będzie tasiemców.>

od Alexii

Obudzona przez ducha zerwałam się gwałtownie z łóżka, praktycznie przy tym spadając. Przezroczysta postać rozsiadła się na moim biurku i prychnęła obudzona, odwracając się w drugą stronę, strzelając takowego focha. Przetarłam zaspane oczy i powoli zaczęłam kontaktować co dokładnie się wokół mnie dzieje. Duch, który każdego dnia robił mi za budzik to duch 20 letniego chłopaka, który sobie podciął żyły i się wykrwawił na śmierć, w mieszkaniu które teraz ja zajmuję. No w skrócie mówiąc, jest takim moim współlokatorem. Przerzuciłam włosy do tyłu, utrapienie z tymi moimi włosami - cały widok mnie zasłaniają, gdy lecą mi na twarz. Podnosząc się z podłogi podeszłam do szafy i wzięłam ubrania, które już wczoraj sobie przygotowałam. 
- Nie próbuj mi wejść do łazienki - nakazałam zamykając za sobą drzwi
- Zawszę mogę przez ścianę przejść - no wreszcie pobił swój rekord rekord, od rana jest w dobrym nastroju 
- David! - krzyknęłam, a na mojej twarzy pojawiły się rumieńce 
Takie to dobre i złe strony z porozumiewania i widzenia duchów. Ciekawi mnie to czy miałam tak od urodzenia czy po prostu po śmierci mamy coś się takiego stało. Umyta i przebrana wyszłam z łazienki. Krótka, zielona bluzka na ramiączkach i krótkie czarne spodenki, tak ona się prezentowałam jako zaklinaczka duchów. Już nie jeden raz byłam wyśmiana przez współlokatora. Przejechałam ręką po ręczniku, który miałam zawinięty w ala turban na głowie i zerknęłam przez ramię na przyglądającego się mi bruneta. Popełnił samobójstwo, bo go dziewczyna rzuciła ... normalnie książkę, mogłabym o nim napisać. Jako duch już pląta się rok po świeci, a 2 lata jest między nami różnicy. Gdyby nie popełnił głupstwa miałby 21 lat, za tydzień obchodziłby urodziny. Dotąd blade ręce, a teraz całkowicie kremowe, "żywe" ręce oplotły mnie w pasie. Cholerny zboczeniec jeden.
- Dobrze, że podciąłeś sobie żyły - pokazałam mu język - Jesteś po prostu zboczeńcem - powiedziałam, na co ten od razu mnie puścił
- Mieszkasz w moim domu! Nie pozwalaj sobie za dużo! - z powrotem stał się całkowicie przezroczysty i oddalił się na kanapę
Nie chciał sobie pomóc i odejść w zaświaty. Wspominał, że jest coś, co musi zrobić jeszcze na tym świecie. Pewnie chce mnie molestować jeszcze póki może. Niestety będę musiała go zasmucić. Przeszłam z sypialni do salonu połączonego z kuchnią i jadalnią, nastawiając wodę w czajniku. Poczekałam kilka minut i już mogłam wlać wrzątek do kubka i zaparzyć herbatę. Wzięłam łyk ciepłego napoju i stwierdzając, że jest gorzka dodałam dwie kostki cukru. Odstawiłam łyżeczkę obok, gdy w ten zaczęły zlatywać książki z półek. Zaraz wpakuję tą cholerę do odkurzacza. Ignorując bałagan, który David narobił przebrałam się w roboczy ciuch i wreszcie gdy wybiła równo 10, wyszłam z domu.
- Spokojnie, wiesz że tylko ja tu jestem i nikogo nie wpuszczam. Jestem od przeganiania - oznajmił unosząc jedną brew do góry
Przeganiania, co? Mnie jakoś nie udało się mnie przegonić. Pamiętam jaką miał minę, gdy okazało się, że go widzę i potrafię z nim gadać. Nie robiły na mnie wrażenia "samo" spadające rzeczy. Po dwóch miesiącach urzędowania w mieszkaniu zaczęłam się z chłopakiem dogadywać. Owinęłam się szalikiem, no tak zbliża się, a raczej już jest jesień. Niby słońce świeci, ale gdy zawieję wiatr nie jest już tak fajnie. Kilka chwil i już z dwupiętrowego domku, który dzieliłam jeszcze z jedną rodziną znalazłam się przy małej "budce", w której pracowałam. Otworzyłam drzwi i będąc w środku zaczęłam pocierać ręką o rękę, w celu rozgrzania się. W pomieszczeniu rozległ się stukot. 
- Axia! Punktualna jak zawsze, nie to co Jeremy ... - jęknęła Kaya
Tak moi współpracownicy to Jeremy i Kaya, za szefa to blondyn robi, a zawszę się spóźnia. Przykład niezły nam daję. 
- Znów ten brunet położył na tobie swoje brudne łapska - tak ... w naszej pracy, nie mogło zabraknąć maskotki
Oto i Will ... ekhm William. Zadano mu dużo poważnych obrażeń nożem, zginął w wieku 15 lat, a teraz to by miał 67. Machając do niego szybko skierowałam się do swojego małego pokoiku i od razu odpaliłam laptopa, który przez całą drogę tutaj grzecznie siedział w pokrowcu. Nie no, znów się robi moda na łowców duchów i takich innych. Nie mogą normalnie zachęcić duchy do opuszczenia świata tylko wciągają je do tych swoich "odkurzaczy". Nie mogąc czytać dalej co tam o nich pisze zamknęłam klapę i od razu się wzdrygnęłam. Tuż przed moja twarzą znajdowała się twarz Will'a, bacznie mi się przyglądał.
- Mrugłaś! - krzyknął i gdy przenik przeze mnie zrobiło mi się niedobrze - Chciałbym chociaż raz cię opętać - jęknął niezadowolony
- Spadaj! Już z jednym zboczeńcem mieszkam, a kolejny nęka mnie w robocie - wzięłam jakiś zeszyt i rzuciłam w niego, tak że zeszyt przeleciał przez jego głowę
Obdarował mnie morderczym spojrzeniem po czym ulotnił się nękać moją koleżankę. Szczerze do nas mało ludzi w sprawach duchów lub same duchy się zwracają, a my im bardziej pomożemy niż "panowie odkurzacze". Na odgłos dzwonka wraz z fotelem wyjechałam na korytarz i spojrzałam na osobę/ ducha, która do nas zawitała. Nie był to nasz szeuncio, był/-a to ...

< Ktoś zechce dokończyć? >

Pater noster, qui es in cælis, sanctificetur nomen Tuum; adveniat regnum Tuum; fiat voluntas Tua, sicut in cælo et in terra.


. . . A M E N ?


Pełne imię i nazwisko: Arlo Coen
Pseudonim/przydomek: Arry
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 32 lata / 18 lat
Data urodzin: 31 maja 1983
Data śmierci: 10 listopada 2001
Przyczyna śmierci: Samobójstwo
Miejsce śmierci: Szpital psychiatryczny
Miejsce nawiedzania: Hotel Siedmiogród choć ślady jego działalności widoczne są na terenie całego Silent Hill
Pochodzenie: Holandia
Zawód: Uczeń/stały mieszkaniec szpitala dla psychicznie chorych
Status prawny: Notowany
Status cywilny: Kawaler
Partner: A constellation of tears on your lashes, I'll burn everything you love - then burn the ashes. brak
Krewni:
  • Finn Coen - ojciec; popełnił samobójstwo w wieku 35 lat
  • Mila Coen - matka; zmarła na skutek niewydolności wątroby w wieku 56 lat
  • Thjis Jansen - ojciec zastępczy; zamordowany w wieku 48 lat
  • Lieke Jansen - matka zastępcza; zamordowana w wieku 47 lat
Osobowość: Arlo spokojnie opisać można zaledwie trzema słowami - chory na głowę. Ba, to nie tylko wariat - to rasowy psychopata o mentalności dwunastolatka. Takiego dwunastolatka, który uciekł z zakładu dla obłąkanych, uprzednio mordując dwóch kolegów z klasy i nauczyciela plastikową łyżeczką ukradzioną ze stołówki. Już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że to ktoś więcej niż tylko młody mężczyzna o nadpobudliwym uspokojeniu. Chaotyczny i nieprzewidywalny, rządny krwi, mściwy, nieobliczalny, słowem -prawdziwe zło wcielone. Skrupułów i sumienia nie ma w jego słowniku, a zabijanie sprawia mu niekłamaną przyjemność. Po prostu nie da się go lubić - od razu widać, że to masochista o niepokojących upodobaniach. Jego sadystyczne zapędy i zamiłowanie do zadawania innym bólu sprawiają, że każdy zdrowo myślący człowiek i każdy zdrowo myślący duch omijają go szerokim łukiem. Wariat, który wcale nie kryje się ze swoim szaleństwem. Nie obchodzi go opinia innych, liczy się tylko on i jego zachcianki; potrafi zabijać z zimną krwią, by tylko dostać to, czego chce. Mimo pozornego roztrzepania i nieuwagi, jest wyjątkowo inteligentny i spostrzegawczy, potrafi podejść ofiarę tak, że tak nawet się nie zorientuje, kiedy wpadła w jego pułapkę. Lubi upokarzać innych dla własnej rozrywki, jest niemożliwie złośliwy i wyjątkowo niestabilny emocjonalnie - potrafi wpaść w szał z byle powodu i w amoku zdemolować pół domu, a potem nagle obudzić się i zachowywać tak, jakby nie pamiętał, co się stało. Najdrobniejsza niewinna uwaga może zmienić go w agresywną, nieokiełznaną maszynę do zabijania jeśli tylko ma gorszy dzień. Do tego z dziecięcą uciechą i fascynacją obserwuje krew, ból, cierpienie, śmierć... Na ogół to jednak radosny, wręcz zbyt radosny natręt, który potrafi uczepić się każdego i obstawać przy nawet najgłupszym pomyśle tak długo, aż w końcu wszyscy wokół zmęczą się i dadzą mu zrobić to, co chce, byle tylko mieć wreszcie święty spokój. Nie potrafi kochać, ale umie się przywiązać. Nie oznacza to jednak, że osoba, do której przywykł, jest bezpieczna - ból i cierpienie są jedynymi rzeczami, które wzbudzają w nim jakiekolwiek uczucia; dla niego to właśnie one są uczuciami. Zabija, ponieważ rozpaczliwie pragnie znów czuć, zapełnić czymś - czymkolwiek - pustkę wypełniającą go przez te wszystkie lata, znów poczuć się jak człowiek. Prawda, że kiedy zamorduje kogoś, do kogo się przywiązał - a nie ma wielu takich osób - jest skołowany, może nawet w pewnym sensie smutny, może zaczyna tęsknić, ale tęsknota szybko odchodzi w zapomnienie. Na pewno nie żałuje - bo niby czego? Wszystko, co nie pozwala mu poczuć się żywym, nie ma dla niego żadnej wartości. Ekstrawertyk, z pozoru optymista, jednak w rzeczywistości często nachodzą go ponure myśli. Gdyby mógł, prawdopodobnie ponownie popełniłby samobójstwo, ale nie zniżyłby się do proszenia kogokolwiek o odesłanie go w zaświaty. Wegetuje więc jakoś, zamknięty między jednym światem a drugim, pozbawiony możliwości ucieczki bez szargania swej dumy.
Umiejętności: Poza umiejętnościami typowymi dla duchów Arlo posiada dość niespotykaną zdolność wykształcenia czegoś w rodzaju macek - wyrastające z dolnej części lędźwi, będące czymś w rodzaju fantomowych kończyn, niezwykle giętkich i silnych. Ich anatomia, powód powstania i budulec są nieznane - macki fakturą przypominają cień; nie są ciałem stałym, ale jakby czarnym gazem, który skupiwszy się w coś na kształt kończyny nabiera właściwości ciała stałego, pozostając jednak w stanie gazowym, co umożliwia  zarówno przenikanie obiektów, jak i wchodzenie z nimi w interakcję. Dodatkowo duch jest wyjątkowo szybki i zwinny, a jego wzrok podobny jest do kociego - Arlo widzi świetnie w dzień, w nocy jeszcze lepiej, ale o zmierzchu kontury zamazują mu się przed oczami i traci ostrość widzenia.
Aparycja:
  • kolor oczu: żółtozielone
  • kolor włosów: czarne
  • wzrost: 173 centymetry
  • waga: 48 kilogramów
  • inne: wąskie pionowe źrenice, chorobliwie biała skóra, głębokie cienie pod oczami, ostre górne kły, dwie żółte plamy na prawej kości policzkowej
Życiorys: Arlo pochodzi z rodziny czysto patologicznej i nie jest to żadna tajemnica. Jego życie przypominało książkę z gatunku horrorów psychologicznych; wczesne dzieciństwo miał co prawda stosunkowo spokojne, możnaby wręcz rzec - przeciętne. Rodzice zarabiali, nie kłócili się, nie pili. Prawdziwy koszmar zaczął się, kiedy chłopiec skończył sześć lat. Nie wiedział wtedy, czym zajmują się jego rodzice - ojciec był reżyserem filmów pornograficznych, matka ich gwiazdą. Chłopiec wbrew własnej woli został wciągnięty w biznes; pedofile mieli kolejny materiał do oglądania po nocach. Dziecko było bite i zastraszane, a przed kamerą wykorzystywane seksualnie przez współpracowników ojca i matki. Minęło prawie pięć lat, Arlo nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się bezpiecznie. Wielokrotnie próbował uciec z domu, ale rodzice zabili okno w jego pokoju deskami i zamykali drzwi na klucz. Przestał chodzić do szkoły, wpadł w bezsenność, depresję, zaczął mieć stany lękowe. Żył w ciągłym strachu przed tymi chwilami, kiedy oprawcy zaciągali go wrzeszczącego i kopiącego do piwnicy, w której mieściło się "studio". Któregoś takiego dnia coś poszło nie tak - chłopiec, wciśnięty w kąt zatęchłego pomieszczenia, czekał w przerażeniu, aż dorośli naradzą się co do scenariusza, kiedy do środka wpadł ojciec Arlo. Mężczyzna był blady jak ściana, miał ranę na głowie. W dłoni trzymał broń. Dziecko było pewne, że oszalał, że ma zamiar ich wszystkich pozabijać, on jednak wymamrotał tylko "idą po mnie" łamiącym się głosem. Ręce drżały mu, kiedy włożył lufę pistoletu do ust i pociągnął za spust. Piwnicę wypełniły przerażone wrzaski kobiet, jedna z nich zemdlała, mężczyźni natychmiast otoczyli ciało pracodawcy, a Arlo mógł tylko siedzieć w swoim kącie i wpatrywać się z fascynacją w plamę krwi na ścianie. I jedyne, co przychodziło mu na myśl na jej widok, to jedno krótkie słowo: piękna. Okazało się, że jedna z kobiet zadzwoniła na policję. Wezwano karetkę, ale nie było już kogo ratować. Sprawa z molestowaniem i pornografią wypłynęła, matce chłopca wytoczono proces, a dziecko trafiło do rodziny zastępczej. Z jego psychiką było już jednak tylko coraz gorzej - mając niespełna czternaście lat zadźgał przybraną matkę nożem do jedzenia, a jej męża ogłuszył wazonem, związał, oblał benzyną i podpalił. Mężczyzna spłonął żywcem, a chwilę później w płomieniach stał cały dom. Arlo trafił do szpitala psychiatrycznego, gdzie zdiagnozowano u niego poważne zaburzenia psychiczne - prawdopodobnie trudny przypadek schizofrenii połączonej z wcześniejszymi stanami lękowymi, paranoją i początkami rozdwojenia jaźni, słowem: mieszanka wszystkiego, co najgorsze. Nie dawano mu szans na normalne życie w społeczeństwie. Jego sprawę umorzono i zaczęto wozić go z jednego psychiatryka do drugiego; w rzadko którym zostawał na dłużej. W końcu trafił do specjalistycznego szpitala psychiatrycznego w Silent Hill, w którym pozostał aż do chwili śmierci. Psychotropy, które tonami w niego pakowano, na początku nieco go uspokajały, szybko jednak przestały działać i lekarze mimo prób zwiększenia dawki zmuszeni byli zmienić leki. Chłopak, wtedy siedemnastoletni, odmówił jednak przyjmowania ich. Zaczął się także głodzić - posiłki wyrzucał albo oddawał komuś innemu; wydawało mu się, że lekarze próbują go otruć, i w krótkim czasie doprowadził się do stanu niemal krytycznego. Próbowano karmić go kroplówką, ale niewiele to dawało - Arlo był wtedy już na tyle chory psychicznie, że wyrywał sobie wenflony, rozrywał worki z glukozą, atakował pielęgniarki i lekarzy. Kiedy pierwszy raz rzucił się na innego pacjenta, próbując wydłubać mu oko trzymanym w dłoni plastikowym widelcem, podjęto decyzję o przeniesieniu go do izolatki. Jeszcze tego samego dnia znaleziono go martwego w jego celi, leżącego w kałuży własnej krwi. Nikt nie wiedział, skąd wytrzasnął strzykawkę, ale biegli stwierdzili, że to właśnie ona posłużyła mu do popełnienia samobójstwa; nietrudno to było odgadnąć, wziąwszy pod uwagę fakt, że jego szyja wyglądała jak zmasakrowany igłą płat mięsa. Jako duch zaczął mieć problemy z samokontrolą - ataki szału nigdy nie występowały u niego tak często. Do dzisiaj ich częstotliwość zdążyła nieco zmaleć, ale wciąż zdarzają się nad wyraz często. Pierwsze, co zrobił po śmierci, to zamordowanie wszystkich lekarzy i pielęgniarek, którzy się nim zajmowali - każdego z osobna, wolno, boleśnie, z psychopatycznym śmiechem na ustach. Obwiniał ich o to, że doprowadzili go na skraj szaleństwa i zmusili do samobójstwa. Szybko jednak przekonał się, że zabijanie sprawia mu swego rodzaju chorą przyjemność - pozwala oderwać się od rzeczywistości, choć na chwilę znów poczuć się żywym. Więc nie skończyło się na lekarzach i pielęgniarkach. Przez czternaście lat zdążył spowodować śmierć tak wielu osób, że nawet ich już nie liczy, lecz nie pomogło mu to odzyskać poczucia, że jest czymś żywym, czującym, zdolnym do radości, smutków, złości i żali - nie przestał czuć się pusty w środku, zawieszony między dwoma światami. Zamknięty w pułapce bez wyjścia szamocze się niczym motyl pozbawiony skrzydeł, próbuje odlecieć, ale nie może już latać. Nie czuje się ani żywy, ani martwy, i w desperackiej pogoni za marzeniem sennym zostania na nowo człowiekiem traci całe swoje człowieczeństwo. Cały jego świat to jeden wielki paradoks, od którego nie umie uciec.
Szczegóły:
  • Cierpi na niedowagę - pozostałość po niedożywieniu będącym skutkiem usilnego głodzenia się jeszcze za życia. Dziś jednak szczególnie mu to nie przeszkadza, i nawet specjalnie nie widać po nim, że jest niedożywiony - ot po prostu, szczupły i drobny młody mężczyzna.
  • Wierzy w istnienie Boga, ale go nie uznaje. Wyśmiewa każdego, kto jest pobożny, a kościoły najchętniej zrównałby z ziemią gdyby mógł.
  • Ma słabość do współczesnej muzyki, szczególnie piosenek Jamesa Baya, Lany Del Rey i Jamesa Blunta. Co dziwniejsze, najbardziej podobają mu się te mówiące o szczęściu i miłości - prawdopodobnie próbuje odnaleźć w nich namiastkę tego, o czym opowiadają, by wreszcie choć częściowo tego doznać.
  • Uwielbia słodycze i mógłby zajadać się nimi całymi dniami. Nie przepada za to za wszystkim, co jest gorzkie lub zbyt kwaśne.
  • Na szyi wciąż ma blizny po obrażeniach, jakie zadał sam sobie strzykawką, wielokrotnie przebijając przy tym tętnicę. Nie lubi się nimi chwalić, dlatego zawsze stara się je zasłaniać golfem lub kołnierzem przed ciekawskim wzrokiem ludzi i innych duchów.
  • Kiedy nie jest wariatem, przypomina przeciętnego współczesnego osiemnastolatka - lubi oglądać telewizję i szlajać się po mieście, szczególnie wieczorem. Ale potem znowu wyłazi z niego psychopata.
  • Wciąż cierpi na bezsenność, a kiedy już uda mu się zasnąć, w koszmarach męczą go obrazy dzieciństwa i chore wizje, w których raz za razem przewija się motyw wielkiego, kudłatego, czarnego psa o czerwonych oczach i zakrwawionym pysku. Arlo zazwyczaj budzi się w środku nocy z wrzaskiem i przez następny tydzień omija łóżka szerokim łukiem, korzystając z faktu, że jako duch praktycznie nie potrzebuje snu.
  • Lubi "strzelać fochy" i wykręcać innym wredne numery zanim zacznie ich na dobre dręczyć i mordować.
  • Czasem zachowuje się jakby znowu wyrastały mu mleczaki - ma brzydki zwyczaj żucia różnych rzeczy (pasek od bluzy, ołówek, nawet własne włosy), a do tego niejednego już pogryzł.
  • Nigdy nie był zakochany. Nie miał okazji, jako że dzieciństwo spędzał zamknięty we własnym pokoju i molestowany przed kamerą, a od czternastego roku życia przebywał w zamkniętych środowiskach szpitali psychiatrycznych. Z drugiej strony nigdy nie pociągały go związki partnerskie.
  • Mimo pozorów optymizmu, zdarzają mu się melancholijne dni. Ma też w zwyczaju twierdzić, że "wszyscy jesteśmy tylko marnym robactwem i nie zasługujemy na to, by żyć".
  • Hotel, w którym mieszka i straszy, wziął swą nazwę od historycznej krainy zwanej także Transylwanią - ojczyzny hrabiego Drakuli. Arlo lubi myśleć, że opuszczony hotel to zamek w Bremie, a on sam jest hrabią z książki Brama Stokera, najbardziej znanym wampirem na świecie.
  • W hotelu zaczął nawiedzać niespełna dwa lata po śmierci. Spowodował w nim tak wiele zgonów, że w rekordowo szybkim czasie miejsce to uznane zostało za nawiedzone. Arlo z kolei do dziś czuje się w nim jak w domu - skombinował sobie telewizor, konsolę, laptop, zadbał o jeden z pokoi i spokojnie sobie w nim mieszka. W deszczowe dni, kiedy dopada go nuda, snuje się korytarzami, na przemian zawodząc i śmiejąc się obłąkańczo. Niejeden "pogromca duchów" próbował już oczyścić budynek z plagi jaką jest Arlo, ale żaden nie wyszedł ze starcia z nim żywy, co tylko podsyca ogólne obawy przed starym hotelem i nawiedzającym w nim duchem.
  • Sprawia wrażenie chucherka, ale jest silniejszy niż mogłoby się wydawać. Ma jednak strasznie słabą kondycję - prawdopodobnie jest to pozostałość po osłabieniu wywołanym karmieniem przez kroplówkę przez ostatnie tygodnie życia.
  • Ma tiki nerwowe w lewym oku; w chwilach największych emocji drga mu powieka.
Dodatkowe zdjęcia: X X X X X X X
Login: frania099

W E L C O M E   T O   T H E   T R A G E D Y

Od Mitsuko

I kolejny normalny, a w sumie nienormalny dzień w tym zamkniętym i niemalże odciętym od świata miejscu. W sali obok ktoś miał schizofrenię, na przeciwko mojej sali ktoś miał jakiś zespół lękowy... Wszędzie osoby z jakimiś ostrymi chorobami psychicznymi. A mnie tutaj wzięli zamiast po prostu wysłać na jakąś terapię czy coś. Wstałam dość późno, więc prawie od razu przyszedł do mnie jeden z lekarzy, po czym dał mi zestaw leków. Nie lubiłam ich, ponieważ po tych lekach kręciło mi się w głowie, a nawet robiło mi się słabo. Najchętniej bym stąd uciekła, ale nie wiedziałam jak. Poza tym nie chciałam musieć się ciągle chować.
Wyszłam na zewnątrz, aby się przewietrzyć, kiedy zaczęłam się chwiać na nogach. Musiały być to te leki, które dostałam. Usiadłam na ziemi, kiedy straciłam przytomność, którą odzyskałam dopiero wieczorem. Dalej źle się czułam, ale już z powrotem mogłam pójść do swojej sali. Czułam, że coś się dzisiaj stanie, jednak nie umiałam określić, co. Wzięłam książkę, którą przeczytałam w ciągu godziny. Wyjrzałam za okno, już robiło się ciemno. Widok przysłaniały mi kraty w oknach. Strasznie mi się nie podobało to miejsce, ale pocieszał mnie fakt, że za 10 dni miałam wyjść stąd. Przynajmniej będzie potem normalnie, mam nadzieję.
Minęła godzina 20, więc dostałam kolejne leki, już nie takie mocne, jak tamte z południa. Pielęgniarka, która je przynosiła, poszła dalej, a ja poszukałam jakiegoś zajęcia. Nie miałam przy sobie instrumentów muzycznych, więc nie mogłam grać, ale śpiewać też nie, bo ktoś zwróciłby mi uwagę. Zostało mi tylko wymyślanie nowych melodii. Narysowałam pięciolinię, klucz wiolinowy i zaczęłam wymyślać. Szło mi to całkiem nieźle, gdyż miałam mnóstwo pomysłów na melodie i utwory muzyczne. Właśnie kończyłam zapisywać dwudziestą stronę z zeszytu, kiedy ktoś wszedł mi do pokoju z metalowym prętem, czy czymś takim. Spojrzałam na osobę, po czym wiedziałam, że to pacjent z naprzeciwka, chory na urojenia czy coś. Przestraszyłam się i zaczęłam cofać, kiedy o coś się potknęłam i upadłam. Bardzo szybko wycofałam się w stronę rogu pomieszczenia, kiedy ta osoba rozcięła mi nogę, a potem jeszcze szybko dźgnęła w rękę i w brzuch, ale na tyle płytko, aby od razu nie umrzeć. Wrzasnęłam z bólu i zwinęłam się w niewielką kulkę. Potem ten ktoś mnie uderzył tym kawałkiem metalu bardzo mocno w głowę, a następnie wybiegł. Krew była rozbryźnięta w całym pomieszczeniu, a kałuża z niej utworzona powoli się powiększała. Bardzo płytko oddychałam, przeraziło mnie to, że tamten pacjent chciał mnie zabić. Spojrzałam na zeszyt, w którym zapisałam melodię. Był cały zakrwawiony, więc ciężko było się z tego rozczytać. Spróbowałam wstać, jednak każdy ruch był bardzo bolesny. Gdy zrobiłam pierwszy krok, upadłam na róg szafki i rozcięłam sobie bardziej tą ranę krzycząc z bólu. Nikt nie reagował, wszyscy jakby spali. Minęły tak trzy godziny, kiedy zaczęłam słabnąć. Sięgnęłam po długopis i spróbowałam ukończyć zapisywanie melodii. Zdołałam napisać tylko pół strony, ponieważ straciłam już niemalże całkowicie energię. Aż dwie i pół godziny zajęło mi zapisywanie tego fragmentu. Zaczęłam powoli tracić obraz sprzed oczu i nie mogłam się podnieść. Spróbowałam, jednak upadłam na podłogę i pisnęłam cicho z bólu. Chciałam, aby to jak najszybciej się skończyło, bo ostatnie 5 godzin było dla mnie koszmarem. Minęła kolejna godzina, kiedy usłyszałam kroki. Czyżby znowu ten mężczyzna? Jednak nie, to chyba był jeden z dyżurujących lekarzy. Włożył klucz do zamka, spróbował przekręcić, ale mu się nie udało. Otworzył drzwi, po czym wszedł do środka i mnie zaczął opatrywać, a następnie zadzwonił na pogotowie.
- Pomóż... błagam... - szepnęłam ostatnimi siłami po japońsku, po czym przestałam czuć cokolwiek.
Otaczała mnie pustka i ciemność, kiedy nagle wszystko się rozjaśniło. Byłam z powrotem w tym samym miejscu, jednak widziałam siebie, a dokładniej swoje zwłoki. Co się stało? Czy ja nie żyję? Spojrzałam jeszcze raz na swoje zwłoki. Właśnie zabierali je pracownicy pogotowia. Poszłam za nimi, lecz lekarz zamknął mi drzwi przed nosem, chociaż przez nie przeniknęłam. Czyli to oznaczało, że jestem duchem. Pobiegłam za pracownikami pogotowia, po czym pojechałam z nimi do szpitala. Moje zwłoki zaniesiono do prosektorium, gdzie zrobiono mi sekcję zwłok. Przynajmniej wiem, od czego dokładniej nie żyję. Wkrótce potem odwiedziłam swoją akademię muzyczną. Było tam jeszcze pusto, więc zmieniłam postać na materialną i zaczęłam grać na fortepianie melodię, którą wymyśliłam jeszcze kilka godzin przed śmiercią. Była dość długa, więc już zdążył ktoś przyjść do akademii, a mianowicie jeden z woźnych. Szybko zamknęłam fortepian, zmieniłam z powrotem postać na niematerialną i wyszłam. Zauważyłam też, że ludzie mnie nie widzą, gdy jestem pod postacią ducha. Wróciłam do swojego domu, który był dość blisko szkoły muzycznej, jak i akademii rysowniczej, gdzie moja siostra chodziła. Chciałabym wiedzieć, co się z nią stało. Bardzo się martwiłam.
W domu nic się nie zmieniło. Czarny fortepian stał z zamkniętą klapą w pokoju dziennym, a na klapie leżały skrzypce ze smyczkiem i zeszyty nutowe. Stół był przykryty białym obrusem, a na nim leżała świeca, przy której umiejscowiony był metronom. Nad stołem wisiał żyrandol z czterema żarówkami. Podłoga była z ciemnego drewna polakierowanego. W kącie, na półce, stały albumy ze zdjęciami rodzinnymi. Zaczęłam niektóre z albumów przeglądać, zaczynając od tych jeszcze z Japonii. Przy każdym zdjęciu wspominałam inny moment swojego życia, które już się zakończyło. Po przejrzeniu wszystkich albumów zrobiło się późno, ponieważ było ich chyba z 15, więc wyszłam z domu, zamknęłam drzwi na klucz, który na szczęście był pod wycieraczką, po czym wróciłam do tamtego szpitala. Nikt mnie nie widział, nikt nie wiedział, co robiłam. Każdy myśli, że zakończyłam swój żywot. Doszłam wreszcie do tego szpitala psychiatrycznego i poszłam do dyżurki, w której było pusto, i dałam wszystkim do kawy kilka tabletek uspokajających. Zaczęłam chichotać, więc po chwili ktoś przyszedł. Czyli można mnie usłyszeć, nawet jak jestem duchem. Lekarz wypił kawę z tabletkami, które się zdążyły rozpuścić. Zaczęłam znowu chichotać, po czym poszłam za lekarzem. W ciągu pięciu minut zaczął się chwiać i stracił przytomność, więc zaczęłam się śmiać, oczywiście zaczynając od coraz bardziej doniosłego chichotu. I po chwili jakiś pacjent dostał ataku histerii. Przybiegła pielęgniarka, która się tym pacjentem zajęła i zabrała lekarza. Stałam dalej spokojnie, co chwilę chichocząc. Nadchodziła godzina 22, więc już wszyscy raczej kładli się spać. Spojrzałam jeszcze na izolatkę, w której była jedna osoba. Przeszłam się cicho po wszystkich pokojach, aby zobaczyć, kto gdzie leży, aby wybrać kolejną osobę do odesłania na cmentarz. Po prostu od czasu zmiany w ducha mam taką ochotę trochę tutaj postraszyć. Wybrałam już pacjenta, ale nie wybrałam jeszcze, jak mu skrócić życie. Nagle na myśl mi przyszło, że mogę dawać choroby psychiczne. Nie wiedziałam, czy to tylko moje wyobrażenie, ale spróbowałam ze schizofrenią. Działało, więc pozbyłam się tego, po czym dałam mu nerwicę natręctw, w której kazałam mu uderzać się bardzo mocno w głowę. Przerwałam oczywiście po kilku minutach, gdy uznałam, że dam mu jeszcze chwilę życia. Nie musiałam robić już nic, sam by umarł. Wszystko zaczęłam około godziny 23. Czemu taka godzina - sama pojęcia nie mam, tak mi przyszło do głowy. Odwiedziłam i dyżurkę, gdzie każdy spał. Tamten pacjent krzyczał z bólu, lecz i tak nikt mu nie pomoże. Zaczęłam ponownie się śmiać, dość długo i głośno. Gdy przestałam, zobaczyłam kilka teczek. Wzięłam tą z brzegu, po czym otworzyłam. Była to teczka z moimi danymi związanymi z chorobami, głównie psychicznymi. Spojrzałam także na uwagi, gdzie czerwonym długopisem było napisane: "Zmarła dnia 20 kwietnia, 2010 roku około godziny 5:11". Przeczytałam też inne informacje, czyli co u mnie podejrzewali i tym podobne, ale nic ciekawego nie znalazłam, tylko szczegółowe wyniki badań, które kilka miesięcy temu mi robili i dzięki którym siedziałam w tym miejscu. Przejrzałam też inne teczki, ale też nic interesującego tam nie było, przynajmniej według mnie. Odłożyłam je na miejsce, po czym pomyślałam, co jeszcze mogę tu zrobić. Przeszłam się po całym budynku, aby zobaczyć, czy można tu coś ciekawego zrobić. Na parterze była recepcja, gdzie na biurku spała recepcjonistka. Może by tak ją obudzić? Nie wątpię, że byłoby ciekawie, ale pod warunkiem, że zrobi się to w bardzo spektakularny sposób. Albo chociaż ciekawy. Albo lepiej nie, na razie zostawię ją w spokoju, "pobawię się" z nią kiedy indziej. Może się z lekarzami "pobawię"...
Poszłam do jednego z gabinetów lekarskich. W jednym z nich był zaspany lekarz, więc wpadłam na dość wredny, ale dla mnie śmieszny pomysł. Co by było, gdyby lekarz psychiatra dostał choroby psychicznej? Obudzę go może schizofrenią? A czemu nie, jak szaleć to szaleć. Dałam mu dość mocną schizofrenię, więc ten lekarz się ożywił. Przerwałam mu to, ponieważ wystarczyło go obudzić. Teraz wzięłam kable od urządzenia do elektrowstrząsów i przykleiłam mu ostrożnie do szyi. Był tak zmęczony, że nawet nie zwrócił na to uwagi. A może by tak jeszcze to wzmocnić? Może solą fizjologiczną? Przeszukałam szafki pod materialną postacią. Lekarz odwrócił się w moją stronę i się przestraszył. Skorzystałam z okazji i zamknęłam drzwi na klucz chichocząc. Lekarz krzyknął, więc ja podeszłam i delikatnie dotknęłam palcem jego ust w geście uciszenia.
- Nie tak głośno, bo wszystkich obudzisz - zachichotałam.
- Kim jesteś i skąd się tu pojawiłaś? - zapytał przestraszony lekarz.
- Nie pamiętasz mnie? A kto mi terapię wymyślał?
- Jaką?
- Leki na uspokojenie i na depresję. Swoją drogą chyba miało to wysokie ryzyko wystąpienia działań niepożądanych.
- Chwila... Mitsuko Amane?
- A już myślałam, że nie zgadniesz - zachichotałam.
- Ale... Przecież ty nie żyjesz! - krzyknął.
---
- A i owszem, już nie. I ty też nie będziesz - zaśmiałam się podchodząc do urządzenia i je włączając.
- Nie dotykaj tego! Nie wiesz co robisz! - zaczął panikować, próbował odczepić elektrody, ale ja złapałam go za ręce i stanęłam przed nim.
- Nieładnie tak komuś przeszkadzać... - spokojnie powiedziałam uśmiechając się i patrząc mu w oczy. Sięgnęłam po inny kabel, po czym związałam mu nim ręce, aby już nie mógł się odpiąć od urządzenia. Dla pewności innym kablem przywiązałam go do krzesła, by nie mógł uciec. Ustawiłam szybko urządzenie na najwyższe możliwe napięcie. - Poza tym dobrze wiem, co robię...
Delikatnie pogłaskałam go po głowie, po czym wcisnęłam przycisk odpowiedzialny za rozpoczęcie przesyłania impulsów elektrycznych. Lekarz krzyczał z bólu, a ja zaczynałam się coraz głośniej śmiać. Na chwilę przerwałam ten sadystyczny spektakl.
- Może dam ci coś przeciwbólowego? - zapytałam chichocząc. Oczywiście nie zamierzałam mu oszczędzić bólu, bo wtedy to by było nudne i w ogóle nie warte zabijania innej osoby.
- Jeżeli możesz... - odpowiedział zaciskając zęby.
Wzięłam z blatu jakiś lek pobudzający, po czym dałam mu dwie tabletki i nalałam mu wody do popicia.
- To korzystaj z okazji i łykaj zanim się rozmyślę - powiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna wziął od razu dwie tabletki i popił.
- A od jak długiego czasu jesteś w posiadaniu tej pracy? - zapytałam.
- Będzie tak około dziesięciu lat - odpowiedział. - A czemu chcesz wiedzieć?
- Z ciekawości, zwyczajnie. A to męczące?
- Tak, i to bardzo. Czasami cały dzień i noc muszę zajmować się chorymi.
- Dlatego oszczędzę ci tej męki - uśmiechnęłam się trochę szerzej i podeszłam znowu do urządzenia. Psychiatra zaczął nerwowo trząść nogą, co mogło oznaczać, że tamten lek działał, więc wcisnęłam przycisk po raz trzeci. Z przyjemnością słuchałam jego bardzo głośnych krzyków i patrzyłam na jego konwulsje. Ponownie się bardzo głośno śmiałam, w międzyczasie sięgnęłam po igły do strzykawek. Wzięłam jedną i rozpakowałam, po czym na chwilę wyłączyłam impulsy elektryczne, ponieważ przeszkadzałyby mi w wykonaniu mojego pomysłu, a dokładniej we wbiciu igły w jego tętnicę szyjną.
- Nie działa? O, jak przykro… - powiedziałam, po czym się roześmiałam.
Najpierw, aby jego zgon nie nastąpił za szybko, zatkałam kawałkiem bawełny nasadkę igły i powoli wbiłam w miejsce, w które planowałam. Niemalże od razu zaczęła tryskać krew brudząc biurko, podłogę, półki i blat po drugiej stronie gabinetu. Ponownie włączyłam elektrowstrząsy i spróbowałam zrobić mu coś w rodzaju tracheotomii. Wyszło to nawet nie najgorzej, więc poszukałam czegoś, aby zatkać mu nos i usta, aby nie mógł oddychać inaczej, niż przez tą igłę. I tak miałby problemy, więc wbiłam mu 4 kolejne. I teraz miałam kontrolę nad jego oddechem i mogłam go podduszać, co mnie niezmiernie cieszyło. Gdy na niego patrzyłam, jego oczy wyglądały tak, jakby miały mi powiedzieć: "Zabij mnie już, mam dość".
- Dzielny jesteś, jednak zobaczymy, jak bardzo sobie poradzisz bez powietrza... - powiedziałam ze śmiechem wyjmując jedną z igieł z jego szyi. On powoli słabł, pewnie od utraty krwi. Wyjęłam mu jeszcze igłę z tętnicy, więc krwawił na całego. W ciągu kilku minut zejdzie. W końcu wyjęłam wszystkie igły, przez co nie mógł oddychać. Rozwiązałam go z krzesła, po czym odłączyłam od niego elektrody i upozorowałam jego powieszenie się. Będzie jeszcze śmieszniej jeżeli ktoś jeszcze się dołączy, więc zabrałam śpiącą recepcjonistkę do tego gabinetu i ułożyłam na kałuży krwi, po czym też przecięłam jej to samo naczynie krwionośne, co przebiłam lekarzowi. Wykrwawiła się, ale jeszcze obudziła na trzy minuty. Czy jej się to opłacało to inna sprawa, która tak szczerze mnie nie obchodziła. Wszystko wyglądało pięknie, a wręcz uroczo. Pomyślałam, co jeszcze i komu mogę zrobić. Przeszłam się ponownie po placówce szpitala. Było dużo chorych, ale to nie była wielka przyjemność z zabijania kogoś, kto nie ma pełnej świadomości. Poza tym to było zbyt proste. Ja szukałam czegoś ciekawszego., przynajmniej tym razem. Wreszcie znalazłam. Przecież był jeszcze pokój pielęgniarek, nie? Można im podać coś na pobudzenie i kontynuować z dalszymi morderstwami. Ale nie, ja wolałam coś jeszcze ciekawszego. Na pewno coś takiego było, tylko musiałam wymyślić co. Rozbiłam jedną ze szklanek, więc po chwili obydwie pielęgniarki obecne w pomieszczeniu się obudziły. Zachichotałam, po czym wzięłam nóż kuchenny, ponownie pod postacią materialną. Ponownie zamknęłam pokój na klucz chichocząc. Jedna z pielęgniarek sięgnęła po inny nóż, a druga po kubek, po czym cofnęły się kilka kroków do tyłu. Ja śmiejąc się podeszłam do nich, a ta z nożem wysunęła go w moją stronę, a ta z kubkiem mnie rzuciła. Nawet mnie to nie zabolało, więc zaczęłam się bardzo głośno śmiać. Normalnie bym od takiego czegoś upadła na podłogę, ale już nie byłam człowiekiem. Podeszłam bliżej, kiedy ta z nożem mnie dźgnęła. Nie powiem, trochę to bolało, jednak nie tak, jak wtedy, gdy tamten pacjent mnie zadźgał. Krew wyciekła dość wartkim strumieniem, więc w ciągu minuty bym się wykrwawiła, ale już nie mogę umrzeć. Co najwyżej na chwilę bym nie miała postaci materialnej, co się właśnie stało. Podeszłam do niej od tyłu pod postacią ducha, po czym znowu zmieniłam postać na materialną, ale za pielęgniarką. Wtedy wzięłam nóż, który trzymałam i dźgnęłam ją w plecy. Pięknie upadła na ziemię, podczas gdy druga próbowała uciec. Przekręciła klucz w drzwiach i uciekła, ale to nic nie szkodzi. Znajdę ją i tak, jeszcze przed wschodem słońca. Rytmicznym krokiem szłam w kierunku, gdzie widziałam, że pobiegła. Gdy też wyszłam stamtąd, zauważyłam, jak ona biegnie w stronę schodów i zbiega w dół, czyli w stronę piwnicy. Stamtąd mi nie ucieknie. Z tym samym nożem poszłam do niej i zeszłam po schodach. Było słychać bardzo wyraźnie jej płytki oddech. Po minucie ją znalazłam, zwiniętą w kulkę i całą we łzach. Od razu przestałam się śmiać i spoważniałam.
- Nie płacz... - powiedziałam delikatnym głosem odkładając nóż.
- Jeżeli sprawia tobie to przyjemność, to zrób to... - powiedziała przestraszona i dalej skulona.
- Nie chcę tobie tego zrobić... Wiem, że nie powinnam ciebie zabijać.
- Ale zrób to... Wiem, że to sprawia ci przyjemność... Ale chociaż daj mi się skontaktować z braciszkiem...
- Nie zrobię tego... I przepraszam, że chciałam tobie to zrobić. - delikatnie pogłaskałam ją po głowie, aby ją uspokoić. Dziewczyna ostrożnie odwróciła się w moją stronę.
- Naprawdę nie chcesz mnie zabić? - przestraszona zapytała.
- Naprawdę, nie bój się - uśmiechnęłam się. - Nie zabijam każdego, kogo napotkam.
- Dziękuję ci, że mnie oszczędziłaś... - uśmiechnęła się do mnie, niemalże niewidocznie.
- Nie musisz mi dziękować - jeszcze raz ją pogłaskałam po głowie i pomogłam wstać. - Tylko nie mów nikomu o tym, co się stało i że mnie widziałaś.
- Dlaczego?
- Myślę, że już wiesz.
- Chodzi o to, że jesteś nieśmiertelna?
- Mniej więcej też - uśmiechnęłam się ponownie. - Po prostu już nie żyję.
- To straszne...
- Nawet nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać.
- Dlatego chciałaś mnie zabić?
- Nie wiem… Ale wiem, że nie zamierzam tobie tego zrobić.
- Naprawdę dziękuję…
- Naprawdę nie musisz, poza tym już mi dziękowałaś – uśmiechnęłam się. – To ja już lepiej pójdę.
Odeszłam od niej i wyszłam z placówki, po czym wróciłam do domu. Tam nic ciekawego nie robiłam, tylko położyłam się spać. Jak dobrze wrócić do domu… Około trzech lat później szłam po przedmieściach, tak z braku czegokolwiek do roboty. Właśnie myślałam nad nowym utworem muzycznym, gdy zobaczyłam leżącą dziewczynę całą we krwi. Podeszłam trochę bliżej, kiedy zobaczyłam, że to była moja siostra. Zmieniłam postać na ludzką, po czym przerażona podbiegłam do niej. Jeszcze żyła, więc zatamowałam krwawienie i cicho, ale we łzach powiedziałam:
- Misaki… siostrzyczko…
- Mitsuko…? – wydukała kaszląc krwią i cicho jęknęła z bólu.
- Co oni ci zrobili? – zaczęłam płakać, po czym wzięłam ją na ręce i zabrałam w stronę szpitala.
- Oni mnie… torturowali... – powiedziała cicho. Zaczęła także przymykać oczy.
- Nie zasypiaj… Proszę... – zatrzymałam się na chwilę. Po chwili moja siostrzyczka zamknęła oczy.
- Przepraszam cię…- powiedziała krztusząc się. Ułożyłam ją tak, aby mogła oddychać, jednak nie mogła dalej oddychać.
- Siostrzyczko… Nie umieraj… - upadłam na kolana trzymając ją.
Przytuliłam ją płacząc, kiedy ułożyłam ją przed sobą i zaczęłam płakać już bardzo głośno. Wkrótce potem przyszedł ktoś i do mnie podszedł, ale ja się odwróciłam i krzyknęłam na osobę trzymając ją za kołnierz. Był to mężczyzna.
- Odejdź stąd bo cię zabiję!
Popchnęłam go jak najmocniej, ale wrócił do mnie zdenerwowany. Wyciągnął z kurtki niewielki nóż po czym się na mnie rzucił. Już wiem, przez kogo moja siostra tak skończyła! On wyglądał dokładnie tak, jak ten porywacz z gazet. Ponownie chwyciłam go za kołnierz i zaniosłam do najbliższego budynku, gdzie bardzo mocno uderzałam jego głową w budynek. Gdy zaczął krwawić, rzuciłam nim o ziemię i kopnęłam kilkanaście razy.
- Dlaczego to zrobiłeś?! Przez ciebie moja jedyna siostrzyczka nie żyje! Nawet pewnie nie zdajesz sobie sprawy ile ona cierpiała gdy ją zabijałeś! – krzyczałam na niego gdy go kopałam. Cały czas darł się z bólu.
- Przestań! Zostaw mnie! – krzyknął.
- I przestań się drzeć! – nadepnęłam na jego szyję. Mężczyzna zaczął się dusić i chwycił się za szyję. Dwie minuty i umarł. Znowu podeszłam do mojej siostrzyczki i cicho do niej szepnęłam:
- Należało się mu za to, co ci zrobił… I tak to mało dla niego…
Wzięłam jej zwłoki i zaniosłam do domu w celu pochowania. Poszłam z nią do jej pokoju, gdzie ułożyłam ją na łóżku. Jeszcze raz ją przytuliłam, po czym wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi tak ostrożnie, jakbym nie chciała jej budzić. Leżała tam kilka dni, ale w końcu z ciężkim sercem postanowiłam ją pochować. Wykopałam niewielki dół, aby się mogła w nim zmieścić bez problemu. Zbudowałam jej trumnę, do której ją włożyłam uprzednio ścieląc ją najładniejszym prześcieradłem, jakie miałam w domu. Dałam jej także wygodną poduszkę, po czym ostrożnie ułożyłam Misaki w trumnie, uprzednio czule i długo ją przytulając. Robiłam to z bólem w sercu, ponieważ ją bardzo lubiłam. Co jakiś czas z oczu kapały mi łzy. Przykryłam siostrzyczkę jeszcze prześcieradłem, po czym zamknęłam ją, zostawiając w środku liścik, którego treść brzmiała:
"Droga Misaki,
Bardzo nie chciałam ani nie chcę się z tobą rozstawać. Pewnie pamiętasz te wszystkie chwile razem spędzone, niektóre lepsze, a niektóre gorsze, ale nawet najgorsze zdarzenie na świecie mniej przeżyłabym niż tą chwilę. Dla mnie zawsze byłaś i będziesz uśmiechniętą siostrą, która potrafiła rozweselić nawet najbardziej ponurego człowieka. Oddałabym wszystko za to, abyśmy się spotkały, chociaż na krótką chwilę.
Twoja siostra,
Mitsuko."
Włożyłam to "pudełko" do wykopanej przeze mnie dziury, tak ostrożnie, jakby w środku były materiały wybuchowe, a nawet ostrożniej. Gdy już udało mi się ją ułożyć na dole, zakopałam ją i ogrodziłam miejsce, gdzie ona leżała. Minęły już trzy lata od mojego zgonu. Nic specjalnego się wtedy nie działo, przynajmniej dla mnie.
W nocy, jak zawsze, chodziłam po już zamkniętym szpitalu psychiatrycznym. Nikt tutaj poza mną nie przebywał, co mnie zaczynało nudzić. Zdecydowałam się wyjść, ponieważ miałam dość tego siedzenia w ciszy. Weszłam do domu, ubrałam się w mundurek szkolny, po czym weszłam do swojej akademii muzycznej. Zwiedziłam ją całą, tak jakby od nowa, jakbym pierwszy raz tu była. Poznawałam każdą tą salę, w jednej części szkoły były sale do nauki zwykłych przedmiotów szkolnych, jak wszędzie, a w drugiej były sale muzyczne. Z każdej części można było dojść do wielkiej auli, która była w środku naszej szkoły, zaraz obok sali gimnastycznej. Korytarze były dość szerokie, ponieważ czasem przez szkołę przenoszono instrumenty muzyczne, na przykład fortepiany i pianina.
Weszłam do jednej z sal muzycznych, gdzie zasiadłam do fortepianu. Najpierw musiałam ten instrument nastroić, więc sięgnęłam po klucz, którym regulowałam napięcie strun tego dość dużego instrumentu. Klapy nigdy nie zamykano na klucz, więc wystarczyło podnieść i podeprzeć leżącym wewnątrz drewnianym drągiem. Strojenie zajęło mi dobrą godzinę, ale mogłam zacząć już grać bez problemu czy fałszu. Powoli zaczynałam grać coraz więcej melodii, gdy usłyszałam jakieś kroki. Szybko zamknęłam fortepian i wyszłam z sali, znikając. Jakaś osoba właśnie weszła do środka i się rozejrzała, po czym powiedziała:
- Ktoś tu jest?
Na początku nie chciałam się ujawniać, ale chwilę później napisałam liścik, który zostawiłam tak, aby ta osoba nie widziała, kto to podłożył, ale żeby zauważyć. Jego treść była taka:
"Witaj,
Miło, że odwiedzasz tą akademię. Ja jestem tutaj, wiem, że jest bardzo późna godzina nocna, a może i nawet bardzo wczesna godzina poranna. Po prostu nie mogłam się powstrzymać od gry na fortepianie. Wprawdzie mogę też w domu, ale gram tutaj, ponieważ bardzo uwielbiam tą akademię. Jeśli chcesz mnie spotkać, podejdź do wejścia głównego. Jak już będziesz, zapukaj 3 razy w ławkę przed wejściem."
A co, wieczność się nie żyje. Nie podpisałam się, aby nikt się akurat mnie nie spodziewał. Wyszłam na zewnątrz pod wejście główne, po czym czekałam na tą osobę. Niecałe dwie minuty minęły, gdy ten ktoś się tu zjawił.

<Ktokolwiek?>

Od Marceline

Białowłosa otworzyła karmazynowe oczęta, po czym przetoczyła się po starym, skrzypiącym łóżku. Obrzuciła znudzonym spojrzeniem obskurny pokój. Z poniszczonych ścian zwisały pocięte tapety, a przez rozbite okno wpadał chłodny wiatr. Przeciągnęła się leniwie i przeszła przez ponure pomieszczenie. Westchnęła cicho, chwytając Bonnie'go. Zapowiadał się kolejny dzień, a ona musiała znaleźć sposób na wiecznie towarzyszącą jej nudę. Wybiegła na ciemny korytarz i zjechała po poręczy na parter. Już po chwili szła, dziarskim krokiem po zapuszczonym chodniku. Obrzuciła ulicę pogardliwym spojrzeniem. Nie mieszkało tu zbyt wiele ludzi, przez co fatygowała się, każdego dnia do bardziej zaludnionych miejsc. Chwilę potem stanęła w centrum Silent Hill. Tak...teleportacja jest cholernie przydatna. Przemknęło jej przez głowę. Na bladą twarz dziewczynki wpłynął złośliwy uśmieszek. Zewsząd otaczali ją przechodnie, jednak żaden z nich nie widział ducha dziecka. Przymknęła oczy, przyjmując postać materialną. Szykowała się dobra zabawa.
 Najpierw odwiedziła niewielki targ. Lubiła to miejsce. Pełno tu było, dźwięków i zapachów, a Marceline właśnie takie kochała otoczenie. Już po chwili, kopnęła z całych sił łubiankę pewnej staruszki. Truskawki, które chciała sprzedać rozsypały się po szarym bruku. Marcy zaśmiała się paskudnie, patrząc na zszokowaną twarz kobieciny. Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią. Och, Gravenówna kochała być w centrum uwagi. To właśnie dlatego tak często przyjmowała ludzkie ciało. Czyjeś dłonie zacisnęły się na bladym ramieniu dziecka. Podniosła karmazynowe spojrzenie na odważnego.
- Jak ty się zachowujesz?! Gdzie są twoi rodzice?!- głos mężczyzny uniósł się w powietrze, świdrując w uszach zebranych gapiów. Białowłosa wyszczerzyła zęby w bezczelnym uśmieszku.
- Nie twoja sprawa, dziadzie. - szczeknęła patrząc facetowi w oczy. Wykrzywił się gniewnie, po czym podniósł jedną rękę. Nie zdołał jednak uderzyć Marceline. Bez żadnego wysiłku zatrzymała dłoń agresora.
- Jak...- wydukał spoglądając na unieruchomiony nadgarstek. Przechyliła głowę rozbawiona.
- Tak mi przykro... Jesteś dla mnie za słaby. - zaświergotała, po czym z całej siły wykręciła rękę mężczyzny. W powietrzu rozległ się nieprzyjemny chrzęst łamanych kości i wrzask bólu faceta. Dziewczynka zaśmiała się głośno.
- Daruję ci życie. Jesteś zbyt nudny, aby cię zabijać. - chichotała po czym odeszła. Świadkowie zdarzenia rozstąpili się w jednej chwili przed dzieckiem.
- Mądra decyzja. Takie śmiecie jak wy, powinny schodzić lepszym z drogi. - rzuciła przez ramię, opuszczając targ. Podniosła ukochanego pluszaka na wysokość swojej twarzy.
- I jak wypadłam? Jesteś ze mnie dumny Bonnie?- szepnęła, patrząc w czarne guziczki. Gdy oddaliła się od miejsca zdarzenia, zaczęła szukać kolejnych atrakcji. Prawie natychmiast jej uwagę przykuł duży kościół. Westchnęła zachwycona. Przy wielkiej budowli nie kręcili się żadni ludzie, a to mogło znaczyć tylko jedno. W środku na pewno straszył jakiś duch. Ruszyła do wielkich drzwi rozradowana. Tak dawno nie widziała żadnych swoich pobratymców! Wślizgnęła się do środka, cichutko. Nigdzie jednak nie było oznak "nawiedzenia". Przechyliła głowę, zirytowana. Szybko jednak zapomniała o rozczarowaniu. Znajdowała się przecież w pięknym, bogatym miejscu. Ze ścian spoglądały na nią wizerunki świętych. Ruszyła zauroczona, aby dotknąć i obejrzeć każdą rzecz. Zaczęła śpiewać. Jej matka często ją nuciła. Dziewczynka bez trudu nauczyła się tekstu i melodii. Wskoczyła na ołtarz, całkowicie ignorując wszystkie zasady. Poderwała głowę patrząc na żyrandol. Idealnie nadawał się na huśtawkę! Wiedziała, że z łatwością na niego wejdzie. Wystarczyło użyć telekinezy i podnieść samą siebie. Stanęła na samym końcu marmurowej płyty.
- Halo? Jest tu ktoś? - powietrze rozciął męski głos. Drgnęła zaskoczona, i z piskiem spadła na ziemię. Upadek był naprawdę ciężki, lecz jedyne co poczuła dziewczynka to tylko lekkie obicie. Podniosła się, a jej wzrok odnalazł drugiego ducha. Karmazynowe oczęta zamrugały mile zaskoczone. Dzisiejszy dzień był dla niej bardzo przyjemny.
- Witam! - zawołała, ucieszona. Okrążyła zdziwionego gospodarza. - Jak fajnie spotkać innego ducha! Umarłeś tu? Jesteś księdzem? - zasypywała go kolejnymi pytaniami. Trzymała się jednak w pewnym odstępie od nowego znajomego. Mimo pozornej nie uwagi, pozostała czujna. Nie chciała przecież, zostać zaatakowana.

< Alter? >

czwartek, 26 marca 2015

Czas życia może być krótki lub długi, ale czas po śmierci jest nieskończony.

Pełne imię i nazwisko: Mitsuko Amane
Pseudonim/przydomek: Nie posiada specjalnego przezwiska, ale mówią na nią czasami, że jest współczesną panienką muzyki klasycznej.
Płeć: Dziewczyna
Wiek: 16 lat w chwili zgonu
Data urodzin: 24 sierpnia 1995
Data śmierci: 20 kwietnia 2012
Przyczyna śmierci: Wykrwawienie się z powodu ran ciętych można uznać za morderstwo.
Miejsce śmierci: Szpital psychiatryczny przy Moonlight Alley
Miejsce nawiedzania: Szpital psychiatryczny przy Moonlight Alley
Pochodzenie: Japonia
Zawód: Uczennica akademii muzycznej przy Victoria Street
Status prawny: Nienotowana
Status cywilny: Panna
Partner: Brak
Krewni:
  • Matka: Aiko Amane (nie żyje)
  • Ojciec: Kenji Amane (nie żyje)
  • Młodsza siostra: Misaki Amane (nie żyje)
Osobowość: Mitsuko jest dość miła i uprzejma dla innych duchów i większości ludzi. Są oczywiście wyjątki, szczególnie u ludzi. Wtedy taką osobę ma ochotę zabić, a ponieważ z duchami to nie jest możliwe, wtedy po prostu stara się uniknąć z takowym kontaktu. Od kiedy stała się duchem, stała się i sadystką, więc kocha zabijać zadając mnóstwo bólu i cierpienia - wtedy można usłyszeć jej wyjątkowy śmiech. Zwykle pomocna, wystarczy, że zapytasz o coś, to możesz na nią zawsze liczyć. Nawet ludzie mogą, jednak muszą wcześniej uprzedzić o tym, ponieważ Mitsuko nie zawsze wie o tym, czy ktoś coś od niej chce, czy po prostu wchodzi do miejsca, gdzie ona straszy i prosi się o wysłanie na cmentarz pod nagrobek. Od dzieciństwa kocha śpiewać i grać na pianinie lub skrzypcach. Lubi towarzystwo innych duchów lub zaprzyjaźnionych ludzi. Nienawidzi morderców, dlatego ich zabija ze szczególnym zamiłowaniem, co jest spowodowane jej ogromną chęcią pomszczenia siostry, jak i zemsty za to, że ją zabili. 
Umiejętności: Potrafi grać na każdym instrumencie muzycznym, nawet na takich, na których nigdy nie grała. Bardzo szybko uczy się grać nowych utworów i melodii (w czasie nawet krótszym niż minuta). a także potrafi zaśpiewać każdą piosenkę bez problemu i błędu z pamięci. Ma możliwość danej ofierze dać dowolną chorobę psychiczną, a także podawać jej komunikaty na zasadzie podobnej do schizofrenii. Posiada także audiokinezę. Jedną z jej umiejętności także jest ładne komponowanie utworów muzycznych.
Aparycja:
  • kolor oczu: niebieskie 
  • kolor włosów: blond
  • wzrost: 173 centymetry
  • waga: 51 kilogramów
  • inne: we włosach ma wpiętą ozdobną różę. Rękawy jej koszuli są bardzo szerokie. 
Życiorys: Mitsuko urodziła się w domu jednorodzinnym w japońskim mieście Niigata. Mieszkała tam razem z rodzicami przez większą część dzieciństwa. Chodziła do jednego z najlepszych przedszkoli, gdzie nauczyła się czytać i pisać, wcześniej, niż jej rówieśnicy. Potem poszła do szkoły podstawowej, którą niedługo potem ukończyła. Gdy miała 8 lat, zaczęła ćwiczyć grę na fortepianie i skrzypcach, co jej doskonale szło, a poza tym dużo śpiewała. Każdy lubił jej piosenki, szczególnie ze względu na jej głos. Niestety, gdy Mitsuko miała 12 lat, jej matka została przypadkowo zepchnięta pod pędzący pociąg. Mitsuko rozpoczęła naukę w jednej ze szkół niższego stopnia, gdzie ukończyła pierwszy rok nauki, ale udało jej się nauczyć też materiału przeznaczonego na drugi rok. Po tym wyjechała z ojcem i siostrą do Anglii, do jednej z lepszych akademii muzycznych, z czego ta była umiejscowiona w Silent Hill. Tam kontynuowała naukę i rozwijała swoją pasję muzyczną, lecz gdy już ukończyła 15 rok życia, jej ojciec zmarł z powodu krwotoku, a dwa lata później jej siostra została porwana, a około roku później zabita, o czym Mitsuko dowiedziała się właśnie po śmierci jej siostry. To zdarzenie jej jednak nie powstrzymało od dalszego pobytu w tym mieście i nauki, chociaż strasznie pogorszyło to jej nastrój na długi czas. Około grudnia, roku 2011, nauczyciel Mitsuko podejrzewał ją o chorobę psychiczną, a mianowicie ciężką depresję, ponieważ wcześniej przypadkiem ubrudziła sobie nadgarstek czerwonym tuszem z flamastra. Została skierowana na badania psychologiczne, które wskazały wynik pozytywny, tak samo jak rozszerzona wersja badań, co jednak nie było prawdą. Została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, gdzie leżała do nocy z 19 na 20 kwietnia, roku 2012, około godziny 5. Wtedy inny z pacjentów, chory na urojenia, podszedł do niej podczas ataku i zaczął ją dźgać ostrym kawałkiem metalowego łóżka, wyrwanym wcześniej, po czym uciekł zostawiając ją zakrwawioną. Jej bolesna agonia trwała 6 godzin, po czym umarła. Było dochodzenie w tej sprawie, właściciel szpitala psychiatrycznego musiał zamknąć szpital lub poprawić w nim bezpieczeństwo. Sam sprawca nie został ukarany z powodu choroby psychicznej, przez którą ją zaatakował. Właściciel podjął próbę poprawy bezpieczeństwa, ale w ciągu tygodnia zamknięto szpital ze względu na tajemnicze morderstwa, które odbyły się w placówce. Pozostałych pacjentów przeniesiono do londyńskiego szpitala psychiatrycznego, a tą placówkę opuszczono.
Szczegóły:
  • Jej grupa krwi to AB Rh-.
  • Jej śmiech, nawet zwyczajny, brzmiał i brzmi zawsze jak śmiech psychopatki. Nikt za jej życia nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje.
  • Bardzo często gra na skrzypcach I fortepianie. Może także śpiewać, ale nieliczni to słyszeli.
  • Najczęściej śpiewa po japońsku, chociaż umie także język angielski.
  • Dzieci stara się nie zabijać, a jeżeli już koniecznie musi, stara się nie zadawać im tak dużo bólu.
  • Nigdy nie zabije ucznia lub absolwenta akademii muzycznej, do której ona uczęszczała.
  •  Nosi ze sobą nóż z ostrzem o długości 15 cm.
  • Często odwiedza swój dom, w którym za życia mieszkała. W sumie dalej mieszka, ale rzadziej w nim przebywa.
  • Ponieważ uwielbiała swoją akademię muzyczną, często przychodzi i odwiedza uczniów, ale rzadko im się ukazuje. Można uznać, że prawie nigdy, za to zostawia często im liściki.
Dodatkowe zdjęcia: W mundurku szkolnym
Login: WindowsKillerPL

The dreams in which I'm dying are the best I've ever had.

Pełne imię i nazwisko: Alexia Niven
Pseudonim/przydomek: Axia
Płeć: Kobieta
Wiek: 19 lat
Data urodzin: 18 października 1996
Pochodzenie: Norwegia 
Zawód: Zaklinaczka duchów
Status prawny: Nienotowana
Status cywilny: Panna
Partner: Brak
Krewni:
  • Sol - mama (zmarła)
  • Nieznany jej ojciec, nie wie nawet czy żyje
Osobowość: Dziewczyna zamiast zajmować się duchami mogłaby grać w teatrze. Nikt nie może wyczytać z jej twarzy co czuje, co chce powiedzieć, czy ma jakiś problem. Jest "zamkniętą księgą" . Pomimo swojej przeszłości ma uczucia i potrafi je okazać. Umie kochać, współczuć, zazdrościć tak jak każdy normalny człowiek. No ona do końca nie jest normalna, jest oryginalna. Nie lubi spędzać czasu z ludźmi, ale jak musi to musi. Ciekawią ją duchy i woli z nimi gadać, bo ich nie każdy widzi i dla niej to, że ona może jest czymś wspaniałym. Już dawno skończyła z bycie głupią buntowniczą gówniarą, praktycznie każdą noc zarywa na czytanie książek lub szukanie różnych informacji na temat duchów. Sama gdy zginie chciałaby jako duch pospędzać więcej czasu na ziemi i spotkać takie medium jakim ona za życia była. Z każdym nieznajomym duchem od razu zacznie gadać, natomiast żeby do człowieka podejść... kijem go nawet nie dotknie. Jak się wkurwi to weź idź lepiej do schronu, nawet nie próbuj jej uspokoić. Alexia potrafi dostosować swój charakter z osobą, którą zamienia zdania, więc często bywa sprzeczny z jej prawdziwą naturą. 
Umiejętności: Maluje, śpiewa, tańczy, uprawia sporty... po prostu kobieta wszechstronna. W każdej dziedzinie opanowała kilka poziomów danej umiejętności, jednak najlepszym jest to, że potrafi widzieć duchy, co jest już jej umiejętnością wrodzoną. 
Aparycja:
  • kolor oczu: szaroróżowe
  • kolor włosów: białoszare
  • wzrost: 172 centymetry
  • waga: 51 kilogramy
  • inne: ślad po oparzeniu na lewej nodze, praktycznie na całej długości nogi
Życiorys: Od najmłodszych lat była wychowywana jedynie przez matkę, nie znała swojego ojca. I nawet może dobrze, że nie znała, bo po prostu w oczach wszystkich ludzi był alkoholikiem i palaczem. Ale miłość ślepa jest. Nie owijając w bawełnę Alexia była wpadką, pomimo tego jej matka bardzo ją kochała. Kochała, ale czemu kochała? Zginęła w wypadku samochodowym, rąbnęło w nią jakieś inne auto. Nie mając żadnego opiekuna prawnego żyła w sierocińcu. W wieku 10 lat odkryła swoją umiejętność - widzenie duchów. Szczególny dar, ale co takie dziecko mogło zrobić? Nie mając nikogo z kim mogła porozmawiać o tej swojej umiejętności, często zarywała noce leżąc nieruchomo na metalowym łóżku słuchając głosów duchów. Wolała wychowanką o tym nie mówić, bo by trafiła do psychiatryka i by już z niego nie wyszła. Wraz z wchodzeniem w okres dojrzewania młoda nastolatka zaczęła się buntować, zaczęła palić już w wiek 14 lat. Gdy dyrektor placówki się o tym dowiedział niby zareagował normalnie, ale zaczął wprowadzać swoje metody do ukarania tych buntowników. Nie raz miała ręce pokryte siniakami. Przez przypadek wyjawiła dwójce osobą, które razem z nią mieszkały w Domu Dziecka o tym swoim darze, o dziwo zareagowali na to normalnie i zazdrościli tego. Jednak z dnia na dzień było coraz gorzej. Budziła cały ośrodek w nocy swoimi krzykami, bełkocząc coś, że widziała swoją matkę, która miała zmasakrowane ciało i nie miała praktycznie połowy twarzy. Na jej nieszczęście miała zostać wysłana do psychiatryka. Próbując się z tego wykaraskać dziewczyna uciekła pierwszej lepszej nocy i zamieszkała u pierwszej lepszej rodziny. Całkowicie zmieniła swoje nazwisko i zaczęła wieźć nowe życie, które sama sobie stworzyła. Kończąc 18 lat postanowiła wreszcie ruszyć tyłek i jakoś wykorzystać swój dar, rozpoczynając swoją karierę jako zaklinaczka duchów, ale szczególnie nie lubi im "pomagać". Ale czemu? Ma żal, że odchodzą w zaświaty i nie może z nimi więcej czasu spędzić.
Szczegóły:
  • Ma alergię na zwierzęcą sierść, więc tylko zwierzaczki z włosami.
  • Nie lubi przebywać w ciasnych pomieszczeniach.
  • Ma lęk wysokości.
  • Pływać nie umie, jedynie co unosi się na wodzie, ale zaraz idzie na dno.
  • Boi siedzieć sama w domu, więc gdy ma iść spać bierze tabletki nasenne.
  • Czasami ma częściowe zaniki pamięci.
Login: animelove

Zaczarowani