czwartek, 23 kwietnia 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo nie do końca wiedział, co powinien sądzić o zachowaniu swego nowego znajomego. Był niemal całkowicie, niemal w stu procentach pewien, że na miejscu Saszy już dawno wyrzuciłby kogoś takiego jak on sam na zbity pysk, nie przejmując się, czy niedoszły gość był miły czy denerwujący, natrętny czy cichy, mokry czy suchy. W ogóle by go to nie obchodziło, byle by tylko pozbyć się niechcianego osobnika ze swojego terytorium. W końcu jego terytorium było, jak sama nazwa wskazuje, jego. Nikt nie miał prawa wchodzić na nie bez zapowiedzi czy wyraźnego pozwolenia. Najlepiej takiego napisanego na papierze i podpisanego krwią właściciela terenu.
Ale przecież Arlo mógł wchodzić wszędzie bez pozwolenia. W końcu on to on, a inni to inni. On i inni to dwie zupełnie inne kategorie, więc i przywileje mają zupełnie odmienne.
Więc ostatecznie nie doszedł do żadnego wniosku - wciąż nie wiedział, jak ma traktować zmienne zachowanie i równie zmienne zdanie - przynajmniej w jego mniemaniu zmienne, bo przecież wszystko jest zmienne - drugiego ducha. Ostatecznie postanowił po prostu to zignorować; jak większość rzeczy, które napotkał w życiu, a które były mu w jakikolwiek sposób nie na rękę.
Siedział w ciszy, pozwalając albinosowi wycierać sobie głowę.
- Jesteś śmieszny - mruknął w pewnym momencie, kiedy samo wpatrywanie się w skupioną twarz siedzącego obok znajomego przestało dostarczać mu na tyle rozrywki, by się nie nudził.
- Już to mówiłeś - odparł Sasza, cały czas tarmosząc włosy Coena ręcznikiem, próbując pozbyć się z nich jak największej ilości wody. Arlo uśmiechnął się spod potarganej czarnej czupryny.
- Wiem - złapał znajomego za nadgarstki, wyciągnął mu ręcznik z rąk i rzucił go na podłogę. Jego włosy wyglądały jakby padły ofiarą wyjątkowo agresywnej trąby powietrznej, ale chłopak zdawał się tego nie zauważać. Znów wdrapał się Saszy na kolana, objął go i schował twarz w naturalnym wgłębieniu między barkiem a szyją drugiego ducha. Wilgotne białe kosmyki załaskotały go w policzek.
- Ale naprawdę jesteś śmieszny - mruknął znów, zamykając oczy. Zacisnął palce na materiale bluzy, którą pożyczył mu Alba. Rękawy były zdecydowanie za długie, a cała bluza wisiała na nim jak worek po ziemniakach na strachu na wróble, ale jeśli Arlo miał być szczery, to właściwie niespecjalnie mu to przeszkadzało. - Lubię cię. Mogę tak posiedzieć, prawda? Jesteś ciepły.


<Ta zabójcza długośććććććććć.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaczarowani