Arlo poczuł, jak ciało wyższego duża rozluźnia się, a blade palce wsuwają w jego włosy. Oderwał się od szyi nowego znajomego i wyprostował, zaglądając mu odważnie w twarz.
- Nie wierzę - rzucił z szerokim, nieco niedowierzającym uśmiechem, pochylając się tak, że prawie stykali się nosami. - Saszka, tobie się to podoba.
Sasza wpatrywał się w niego przez chwilę. Potem odwrócił wzrok, a jego blada twarz przybrała nieco bardziej rumiany kolor. Coen zachichotał pod nosem, prostując się i przeciągając leniwie, jakby dopiero wstał, wciąż siedząc okrakiem na biodrach drugiego ducha, nie pozwalając mu tym uciec. Ponownie zerkną na Albę i zaśmiał się, tym razem już głośno, tym swoim denerwującym, przeszywającym śmiechem, na widok jego wyblakłej, ale mimo to i tak czerwonej ze wstydu twarzy.
- Jesteś uroczy kiedy się tak rumienisz, Saszka - ziewnął. - Jestem zmęczony. Chodźmy spać. Możesz zachować swoje dziewictwo do jutra.
Sasza zamrugał, jakby nie do końca dotarł do niego sens wypowiedzi nowego znajomego, ale posłusznie skinął głową. Arlo przekręcił się tak, że siedział teraz na brzegu łóżka, i zaczął rozwiązywać brudne sznurówki swoich starych trampek. Po chwili zmaltretowane latami używania buty wylądowały na podłodze, a czarnowłosy wpełzł pod cienką kołdrę i zwinął się w kłębek, opierając plecami o ścianę. Uchylił leniwie jedno oko, obserwując, jak drugi duch podciąga się do pozycji siedzącej i rozgląda się po pokoju nieco zdezorientowanym wzrokiem. Szpitalny materac skrzypnął cicho na znak protestu, kiedy Coen także się podniósł, po czym przesunął się w stronę Saszy.
- Hej, Saszka - odezwał się, łapiąc go za rękaw i ciągnąc w swoją stronę. - Zmieścimy się we dwóch. No chodź.
Kiedy Alba dalej się wahał, Arlo przewrócił oczami, niechętnie odrzucił kołdrę i po raz kolejny tego dnia wepchnął się nowemu znajomemu na kolana. Objął go rękoma za szyję i pocałował, głęboko, delikatnie, spokojnie. To był dokładnie taki pocałunek, jakiego nawet sam Coen by się po sobie nie spodziewał. Oderwali się od siebie dopiero po chwili, a czarnowłosy natychmiast ukrył twarz w ramieniu wyższego ducha, nie chcąc pokazywać światu ani swojego własnego rumieńca, ani łez, które nagle wezbrały mu w oczach. Arlo zawsze dużo płakał - dużo, często i najczęściej bez powodu. Zaczynał podejrzewać, że jego kanaliki łzowe nie nadają na tych samych falach co jego mózg.
- Saszka, proszę - materiał bluzy Saszy tłumił jego drżący szept. - Jestem prawie-anorektykiem, nie zajmę ci dużo miejsca. Proszę, nie zostawiaj mnie. Boję się spać tu sam.
<To ułomne dziecko będzie tak ryczeć przez pół nocy, tylko dlatego, że może.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz