piątek, 26 czerwca 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo przez chwilę tak po prostu wpatrywał się w twarz wyższego ducha i chyba pierwszy raz w życiu (albo po nim) nie miał zielonego pojęcia, co powinien zrobić. Nagle dotarło do niego, jak bardzo był samotny przez te wszystkie lata, i jak bardzo cieszył go fakt, że ktoś go wreszcie zaakceptował - a przynajmniej tak mu się zdawało. Sasza nie pozbył się go ani od razu, ani w ogóle, a nawet zdawał się go lubić. I Arlo zdecydowanie odwzajemniał to "lubienie". Być może była to wina właśnie tej bolesnej samotności, która towarzyszyła mu od chwili śmierci, ale zdążył się już przywiązać do nowego znajomego, nawet mimo faktu, że poznali się zaledwie kilka godzin temu i wbrew wszystkiemu wcale nie zaczynali najlepiej.
W końcu wyprostował się, ujął twarz albinosa w dłonie i pocałował, delikatnie, jakby bał się, że przez przypadek coś mu zrobi. To było po prostu pierwsze, co przyszło mu do głowy, kiedy tylko znikła wypełniająca ją pustka.
- Głuptas z ciebie, Saszka - uśmiechnął się lekko, prawie nieśmiało, a jego ręce ześlizgnęły się na barki Alby i splotły na jego karku. - Nie mam zamiaru cię zostawiać. Obawiam się, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Nie mam zamiaru się ciebie pozbywać - wymamrotał wyższy duch. Coen uśmiechnął się nieco szerzej, szczęśliwy, i oparł skronią o czoło znajomego. Przymknął oczy. Tak, zdecydowanie był teraz szczęśliwy.
- Cieszę się - westchnął cicho. - Lubię cię, Saszka. Naprawdę cię lubię. Jesteś uroczy, nawet jeśli ukrywasz narkotyki w opuszczonym szpitalu, rozwalasz kubki i ogółem jesteś dziwakiem który wychodzi do ludzi raz na dziesięć lat. I w sumie to nie umiesz się uśmiechać. Nie przepadam za ludźmi bez poczucia humoru, ale w tobie mi się to podoba.
- Powiedziałeś mi właśnie, że nie mam poczucia humoru?
Arlo nie odpowiedział. Wiedział, że albinos nie będzie się na niego gniewał - powiedziała mu to ta rozbawiona nuta pobrzmiewająca w jego głosie. Zaczął znów bawić się włosami Saszy, nawijając je na palce i zakładając mu niesforne kosmyki za ucho. Arlo po prostu miał taki gen, że musiał mieć co zrobić z rękoma. Musiał wciąż coś w nich miętosić, zginać, albo przekładać z jednej do drugiej. Właśnie dlatego kiedy jeszcze żył wszystkie bilety, które miał w kieszeniach, zawsze kończyły jako kulki zmiętego papieru, nie ważne, czy zdążył już ich użyć, czy też jeszcze nie.
Wspomnienie życia było odległe i niewyraźne, jakby rozmazane, ale i tak zapiekło go silniej niż mógłby się tego spodziewać. Drgnął nagle, alarmując tym Albę, który natychmiast poderwał głowę i spojrzał na niego pytająco. Coen tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, wstał i kucnął przy Saszy. Niemal odruchowo sięgnął po jego dłoń.
- Hej, Saszka - odezwał się, spuszczając wzrok na ich splecione palce. - Chcesz zobaczyć gdzie mieszkam? To nawet nie tak daleko stąd, moglibyśmy się przejść.


<Wyczuwam całonocne... granie w GTA.>

od Saszy - CD Arlo

Sasza siedział przez chwilę w bezruchu patrząc na wtulonego w niego Arlo. W końcu wyciągnął blade dłonie przytulając znajomego i któryś już z kolei raz wtulając twarz w jego włosy. Odetchnął cicho, jakby bojąc się, że każdym głośniejszym dźwiękiem zniszczy otaczającą ich ciszę. Dopiero po pewnym czasie uświadomił sobie jak bardzo chciał wyjść na dwór i jak bardzo potrzebował kogoś z kim mógłby tak po prostu pomilczeć. Cisza, która go otaczała była inna niż ta w szpitalu. Delikatniejsza, oraz zdecydowanie bardziej przyjazna. Kiedy tak siedział powoli dochodziły do niego również inne fakty. Mimo iż znał czarnowłosego zaledwie jeden dzień, śmiało mógł stwierdzić, że niższy duch jest dla niego kimś ważnym. Kimś kto wyciągnął go po tylu latach na dwór. Kimś kto sprawił, że Sasza się uśmiechnął. Równocześnie spróbował wrócić myślami do Jury przekonany iż uderzą w niego wyrzuty sumienia. Jednak nic się nie stało, a jedynym uczuciem które towarzyszyło wspomnieniu starego przyjaciela był żal i zimna obojętność. Z zamyślenia wyrwał go dopiero delikatny ruch w ramionach. Przechylił głowę patrząc prosto w oczy Arlo.
- Czujesz się już lepiej...? - zapytał cichutko. Czarnowłosy skinął lekko głową mimo, że na jego twarzy nadal malował się lekki niepokój. Sasza zetknął się z nim czołem. 
- To dobrze. - wydusił tylko. Trwali przez chwilę w bezruchu wsłuchani w swoje oddechy i wpatrzeni w swoje oczy. Po chwili Alba z pewnym wachaniem pocałował lekko chłodne czoło znajomego. Odsunął odrobinę twarz, patrząc na ducha. Zamrugał, uświadamiając sobie, jak głośno szumi krew w jego uszach. 
- Hej, Arlo. Nie chcę żebyś był smutny, ani żebyś się bał. - wydusił z siebie. - I cię nie zostawię. Ty też mnie nie zostawiaj, dobrze? - dokończył szeptem. Nigdy nie sądził, że przywiązałby się do kogoś w tak krótkim czasie. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej przerażała go myśl, że Arlo mógłby o nim zapomnieć. Przecież wtedy cisza w jego szpitalu stałaby się jeszcze gorsza i przerażająca. Sasza nie chciał być sam. Nigdy nie chciał być sam. A Arlo tak po prostu odwracał od niego wszystkie depresyjne myśli.


< Arlo? >

wtorek, 9 czerwca 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo powoli zaczynał się uspokajać. Nawet bardzo powoli. A jednak cały czas czuł, jak przerażenie i stres stopniowo opuszczając jego ciało, pozostawiając po sobie dziwną, niemożliwa do opisania słowami pustkę, sprawiając, że robiło mu się trochę słabo i trochę chłodno, jak krew upływająca z ciała przez poważną ranę w przerażająco wolnym tempie.
Coen znał świetnie uczucie wykrwawiania się - było to bądź co bądź ostatnie czego doświadczył będąc wciąż jeszcze w pełni człowiekiem - i mógł z ręką na sercu stwierdzić jednoznacznie, że w tej właśnie chwili czuł się bardzo podobnie. Tylko jakby odrobinę... bezpieczniejszy? Tak - to było dobre określenie. Bezpieczniejszy.
I wciąż nie miał pojęcia czemu to właśnie przy Saszy dopada go to dziwne poczucie bez określonego kształtu. Jakby chciał komuś zaufać, ale nie był pewien, czy może. Czy ma kogoś, kto go nie zawiedzie, przed kim może się całkowicie otworzyć. Ale przecież teraz miał Saszkę, a Saszce może zaufać bez obaw, że drugi duch pewnego dnia po prostu zniknie, zostawi go bez słowa i odejdzie... prawda?
Siedzieli oparci o niski, odrapany murek, który stał w tym miejscu od kiedy Arlo sięgał pamięcią. Czarnowłosy kątem oka zauważył, jak jego znajomy unosi głowę i wpatruje się w rozciągające się nad nimi we wszystkie strony rozgwieżdżone niebo. Sam zrobił to samo. Wymienili kilka słów, ale szybko znów zapadła cisza. Jakby wszechświat nie chciał, by akurat tej nocy przeszkadzano mu w byciu niezaprzeczalnie pięknym.
I dopiero kiedy poczuł rękę albinosa obejmującą delikatnie jego prawie-anorektycze ramiona, dotarło do niego, jak bardzo tego potrzebował. Jak bardzo tęsknił do ciepła czyjegoś ciała, tego przyjemnego, łaskoczącego uczucia, świadomości, że ktoś cię akceptuje i może nawet lubi za to, jaki jesteś, choć może sam nie był tego tak do końca świadomy. Przecież nikt nigdy nie zadał sobie trudu, by mu to wszystko dać, a nawet jeśli, to jego problemy psychiczne nie pozwoliły mu otworzyć się na innych. Był zbyt zamknięty w sobie, zbyt introwertycznie nastawiony do wszystkiego i wszystkich, by wpuścić kogoś - kogokolwiek - za mury, które od lat wytrwale wokół siebie stawiał. Aż do dzisiaj.
Nie potrzebował się długo zastanawiać. Właściwie nie robił tego w ogóle - po prostu wtulił się w Saszę jak dziecko, obejmując go w pasie i chowając twarz w jego ramieniu, jakby dzięki temu mógł odgrodzić się od otaczającego ich świata i zostać sam na sam z drugim duchem. I po części tego właśnie chciał.


<Twórczości tu nie ma za grosz, ale lanie wody też od czasu do czasu musi się pojawić.>

niedziela, 7 czerwca 2015

Od Saszy - CD Arlo

Sasza rozluźnił uścisk, patrząc zmartwionym wzrokiem na czarnowłosego.
- Chodź. Spacer faktycznie dobrze ci zrobi. - powiedział wstając. Bez wahania wziął Arlo za rękę, po czym ruszył do drzwi pokoju. Wyszli w milczeniu na ciemny korytarz. Cisza wisiała w ciężkim powietrzu, sprawiając że osoby znajdujące się w tym miejscu, czuły czyjąś obecność. Albinos ruszył przed siebie, prowadząc niepewnego Coena. Alba doskonale znał wszystkie zakamarki szpitala, i potrafił poruszać się po nim nawet z zamkniętymi oczyma. Przystanął tylko raz, gdy doszedł do ponurego rozwidlenia. Zerknął w ciemną odnogę, gdzie kiedyś znajdował się odział pediatryczny. Nagle przypomniało mu się dziecko w czerwonej sukience. Zacisnął wargi z nagłą determinacją.
- Istnieję. - rzucił pod nosem.
- Co mówiłeś? - Arlo zbliżył się do niego, nerwowo rozglądając się na boki.
- Że jesteśmy już blisko wyjścia. - odpowiedział, uspokajająco ściskają bladą dłoń niższego ducha. Ruszyli przed siebie, i tak jak zapowiedział Alba, szybko znaleźli się przy drzwiach prowadzących na zewnątrz. Sasza otworzył je na roścież, po czym znieruchomiał. Arlo w tym czasie wyszedł na zewnątrz, oglądając się za albinosem.
- Saszka, idziesz? - zapytał dziwnie drżącym głosem. Białowłosy spojrzał mu w oczy, dopiero teraz odkrywając, że sam zaczął się trząść.
- Wszystko w porządku...? - Arlo zrobił kilka kroków w jego kierunku. Alba skinął głową ostrożnie i z pewnym strachem przestępując przez próg szpitala. Kiedy ostatnio był na zewnątrz? Szczerze mówiąc, nie pamiętał. Nigdy nie wychodził, a im dłużej siedział w zamknięciu, tym bardziej świat na zewnątrz wydawał mu się nierealny. Wielokrotnie wyglądał przez okna na zewnątrz, wyobrażając sobie jakby to było opuścić w końcu ten szpital. A potem odsuwał od siebie te myśli, i wracał do swojej nudnej codzienności. Rozejrzał się dookoła w końcu napotykając wzrok Arlo. Wziął go za rękę.
- Chodźmy. - powiedział przyjaźnie. Ruszyli przed siebie, wyboistym chodnikiem. Chłodny wiatr targał delikatnie ich włosy. Zatrzymali się dopiero gdy szpital stał się ciemniejszym konturem na horyzoncie. Sasza oparł się o stary murek, a Arlo dołączył do niego. Albinos podniósł głowę do góry i prawie zachłysnął się z wrażenia patrząc w rozgwieżdżone niebo. Odkąd wyszedł ze swojego szpitala, czuł jak zwierzyna, której udało się uciec z sideł. A patrząc na nocne niebo poczuł się całkowicie wolny, nieskrępowany i malutki.
- Niebo jest ładne, prawda? - zapytał czarnowłosy opierając się o wyższego ducha.
- Tak. Nie wiem jak mogłem o tym zapomnieć. - odparł wpatrując się w ciemny nieboskłon. Niepewnie wyciągnął rękę obejmując Arlo.

< Arlo? >

sobota, 6 czerwca 2015

od Arlo - CD Saszy

Ramiona Arlo opadły bezwiednie na starą szpitalną pościel. Duch nie miał tak do końca pojęcia, co właściwie dzieje się z jego ciałem - wiedział tylko tyle, że wszystkie mury, które przez tyle lat uparcie wznosił wokół siebie, nagle tak po prostu opadły. Bez nich czuł się odkryty, jakby ktoś nagle wyciągnął na wierzch wszystkie jego uczucia i strachy, przez tak długi czas skrzętnie ukrywane najgłębiej jak się dało, ale w pewnym sensie było mu po prostu lepiej. Lżej.
Coen z cichym jękiem wtulił twarz w zagłębienie między szyją a barkiem Saszy, obejmując go w talii, czepiając się go kurczowo, jakby bał się, że jeśli tylko odrobinę rozluźni uścisk, to albinos zniknie, rozpłynie się w powietrzu i zostawi go samego z jego koszmarami. Serce dalej kołatało mu się w piersi niczym koliber w klatce, sprawiało wrażenie, że chce wyrwać się z niej na wolność, a w oczach wezbrały łzy. Czarnowłosy nawet nie próbował ich powstrzymywać - pozwolił im przelać się i popłynąć po jego policzkach, wsiąkać po cichu w bluzę Alby, który był taki ciepły, taki uspokajający i pewny, że Arlo nie miał zamiaru go puszczać ani teraz, ani zaraz, ani nigdy. Od dawna potrzebował, żeby ktoś go tak po prostu przytulił, pogłaskał po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze, choć sam nie był tego świadomy.
Od dawna nie miał szansy zaznać bezpieczeństwa. Choć właściwie może nigdy nie wiedział, co to za uczucie.
Nie wiedział, ile dokładnie czasu minęło. Nie miał pojęcia, jak długo tak siedzieli, w całkowitej ciszy, wsłuchani w swoje oddechy. Wiedział tylko, że nagle ogarnęło go zmęczenie. Strach był bardzo wycieńczającym uczuciem, ale Arlo wiedział tez świetnie, że jeśli zaśnie, jeśli znów się położy, to koszmary wrócą. Znów będzie biegł przez las, albo snuł się korytarzami w swoim hotelu, albo - kto wie, może nawet po opuszczonych salach operacyjnych i pokojach pacjentów w szpitalu Saszy. I znów stanie oko w oko z ogromnym, czarnym ogarem o świecących czerwonych ślepiach, jak to się działo prawie każdej nocy od ponad dwudziestu lat.
- Saszka, chodźmy na spacer - jego podobny do łkania szept był niemal niesłyszalny w ciężkiej jak ołów ciszy wypełniającej  stary pokój. - Proszę, nie każ mi tu siedzieć ani znowu iść spać. Chcę stąd wyjść. Muszę stąd wyjść. Chodźmy na spacer.


<Ten dzieciak potrzebuje nie przytulenia, a porządnego psychologa.>
so pobawmy się w lekarza .3.

piątek, 5 czerwca 2015

Od Saszy - CD. Arlo

Sasza stał na jasnym korytarzu w szpitalu. Obok niego przechodzili ludzie, lekarze w nieskazitelnych kitlach i pielęgniarki. Rozejrzał się w okół nie wierząc własnym oczom. Czemu to miejsce jest pełne życia? Przecież, to wszystko powinno być martwe.
- Jej, już się nie mogę doczekać aż zobaczę braciszka! - usłyszał głos małej dziewczynki. Już po chwili dostrzegł czerwoną sukienkę i włosy związane w dwa kucyki.
- A gdzie jest twój braciszek? - usłyszał własny głos. Powoli ruszył w stronę dziecka.
- Ty do mnie mówisz? - mała wykrzywiła twarz w grymasie złości sprawiając, że zatrzymał się w połowie drogi. - Przecież ty nie istniejesz. - dodała pogardliwie. Poczuł jak oblewa go zimny pot. Zrobił chwiejny krok w jej stronę.
- Przecież tu jestem. Istnieję! - krzyknął ogłupiały irracjonalnym przerażeniem.
- Mówiące trupy nie istnieją. - sarknęła. Poczuł jak jego organizm drętwieje, a do świadomości wdarło osobliwy huk. Sasza zerwał się gwałtownie siadając na łóżku. Już po chwili oprzytomniał rozbudzając się całkowicie. Równie szybko dostrzegł siedzącego obok niego Arlo. Czarnowłosy oddychał nierówno, najwyraźniej nie mając pojęcia co się w okół niego dzieje. Alba poczuł jak zimna dłoń zaciska się na jego żołądku.
- Arlo! Arlo, co się dzieje? - odezwał się łagodnie dotykając ramion znajomego. Ten wydał z siebie jedynie przeciągły jęk zaczynając dygotać co wprawiło Saszę w jeszcze większy popłoch.
- Arlo! - zawołał przerażony. Obrócił niższego ducha twarzą do siebie, patrząc na oczy zaszklone strachem. - Uspokój się. Wszystko dobrze. Nie jesteś przecież sam. - mówił starając się go uspokoić. Po chwili przyciągnął Coena do siebie, nie wiedząc co innego mógłby w tej sytuacji zrobić. Przytulił go, wtulając twarz w czarne kosmyki. Czuł jak serce chłopaka bębni szybko w piersi, czuł jak bardzo sztywne są jego mięśnie. I ani trochę mu się to nie podobało.
- Cichutko...już wszystko dobrze...nic ci nie grozi. - powtarzał cicho, starając się jakoś uspokoić czarnowłosego. W końcu zamarł w bezruchu jednocześnie gładząc lekko plecy znajomego chcąc mu dodać otuchy.

< Arlo ? >

czwartek, 4 czerwca 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo ziewnął w bluzę wyższego ducha i zamknął oczy. Naprawdę był zmęczony, choć sam do końca nie wiedział czym. A mimo to, czując wokół siebie ramiona Saszy, nagle poczuł się bezpieczny. Chroniony. Szczęśliwy. tego także nie potrafił wyjaśnić, szybko więc doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie najzwyczajniej w świecie ten fakt zaakceptować. Bo właściwie czemu nie? Od tak dawna nie miał szansy po prostu się odprężyć, a obecność albinosa dawała mu do tego sposobność. Kto wie, może nawet uda mu się przespać całą noc bez komplikacji, które tak często zdarzały się, gdy zakopywał się pod stertą koców w swoim hotelu?
- Dobranoc, Saszka - mruknął jeszcze, czując, jak ogarnia go senność. Alba odpowiedział coś, prawdopodobnie to samo, ale Coen nie miał pewności, bo nie usłyszał dokładnie. Zdążył już przysnąć, a chwilę później całkowicie odsunął się w ramiona Morfeusza.
Śniło mu się, że biegnie przez las.
Drzewa rosły gęsto, ich korony tworzyły nad głową Arlo szczelny baldachim gałęzi i igieł, który nie przepuszczał chociażby odrobiny księżycowego światła. Chłopak nie widział nieba ani gwiazd, brnął przez ciemność, potykając się o wystające z ziemi korzenie i wpadając na szorstkie pnie, które zdawały się wyrastać znikąd tuż przed jego nosem, dokładnie tam, gdzie - mógłby przysiąc - jeszcze przed chwilą nic nie było. Gęsty mech uginał się pod jego butami, a wrażenie zapadania się w podłoże wcale mu się nie podobało.
Cisza, która spowijała las, była przerażająca. Zimne i gęste powietrze zdawało się wysysać z jego ciała całe ciepło, a wraz z ciepłem wszystkie emocje i uczucia. Arlo przyłapał sam siebie na tym, że rozpaczliwie nasłuchuje jakiegokolwiek dźwięku niepochodzącego od niego samego. Jakiegokolwiek znaku życia. Czyjejś obecności. Czyjejkolwiek. Byleby nie musiał już być tu odosobniony, pozostawiony samemu sobie, bez towarzystwa jakiejkolwiek istoty - żywej czy martwej.
- Arlo!
Krzyk, który nagle przeszył ciszę, sprawił, że serce podskoczyło Coenowi do gardła. Nie mogło mu się przesłyszeć - to z całą pewnością był głos Saszy. I to przerażony głos Saszy. Niewiele myśląc, popędził na ślepo między drzewami.
Ściółka pod jego nogami zmieniła się. Nie biegł już po miękkim, uginającym się pod jego ciężarem mchu - podeszwy jego starych trampek piszczały teraz przeraźliwie na kamiennej posadzce z białych i czarnych rombów ułożonych w niekończącą się szachownicę. Ze szczelin między nimi wyrastały drzewa i wystawały korzenie. W końcu wypadł zdyszany na niewielką polanę. Tu niebo było dobrze widoczne. Usiany miliardem gwiazd czarny nieboskłon błyszczał nad wierzchołkami drzew, srebrny księżyc w pełni oświetlał scenerię swym delikatnym, niemalże magicznym blaskiem.
Dokładnie naprzeciw Arlo stał ogromny, kudłaty, czarny pies o czerwonych ślepiach. Ten sam, którego widywał we wszystkich swoich koszmarach. Ten sam, który według lekarzy odzwierciedlał stan jego psychiki. Jego pysk ociekał krwią, ogromne kły szczerzyły się w blasku księżyca, nadając mordzie zwierzęcia przerażający grymas łudząco podobny do uśmiechu.
A przed nim, na trawie, w błyszczącej w tym samym srebrnym świetle kałuży, leżało ciało Saszy.
Arlo zerwał się z krzykiem, siadając na łóżku. Oddychał szybko, płytko i głośno, łapczywie łapiąc powietrze, jak ktoś, kto właśnie przebiegł długi dystans. Przez chwilę nie miał pojęcia, gdzie jest - wokół było ciemno, nie poznawał konturów mebli ani niczego innego. Panika mocniej ścisnęła mu gardło, a jego ciężki, urywany oddech zmienił się w przerażony świst.


<Panikujący Arlo, +100000000000000000000000000000 do bycia ułomnym dzieckiem franc.>

od Saszy - CD Arlo

Sasza zamarł w bezruchu, szczerze zaskoczony zachowaniem znajomego. Znał go przecież tylko jeden dzień, więc czemu tak bardzo liczył się z jego zdaniem? Czarnowłosy ukrył twarz w jego bluzie, jednocześnie kurczowo zaciskając na niej palce. Dopiero drżący szept Arlo wyrwał go z odrętwienia. Bez najmniejszego wahania objął czarnowłosego, jakby chcąc odgrodzić od niego wszystko to czego się boi. Coen poruszył się lekko, po czym wtulił się w albinosa.
- Nie bój się Arlo... Nie zostawię cię. - wyszeptał uspokajająco gładząc krucze kosmyki. Niższy duch przesunął głowę patrząc na bladą twarz znajomego.
- Dlaczego ty to robisz? - zapytał cicho, prawie nie usłyszalnie. Sasza zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. 
- Bo...chyba rozumiem co czujesz. Po za tym naprawdę cię polubiłem i nie chcę żeby było ci smutno. - odparł. Pogrążyli się w milczeniu, jalkby trawiąc wypowiedziane przed chwilą słowa. W tym czasie Sasza zrzucił z nóg swoje znoszone tenisówki pozwalając im opaść na ziemię. 
- Chodźmy już spać. - powiedział łagodnie do Arlo, jednocześnie przerywając ciszę. Puścił go, umożliwiając tym samym zejście ze swoich kolan. Czarnowłosy ułożył się wygodnie plecami do ściany po czym spojrzał wyczekująco na Saszę. Alba już po chwili znajdował się obok niego. Okryli się cienką kołdrą. Zanim albinos zdołał się wygodnie ulokować w twardym łóżku, Arlo wtulił się w niego. Wyższy chłopak odetchnął przytulając go do siebie. Białą dłonią delikatnie bawił się jego włosami. 
- Naprawdę mnie lubisz? - usłyszał głos znajomego.
- Naprawdę. - zapewnił go. Sam nie wiedział czemu tak się stało. Arlo nie wydawał mu się zły, a nawet wręcz przeciwnie. Sprawiał wrażenie tylko zagubionego i nie pewnego. Co z tego, że nie widać było tego na pierwszy rzut oka. Kiedy właził mu na kolana, albo myszkował po szpitalu, Sasza nawet nie myślał o tym żeby go wypędzić, a wraz z upływem czasu coraz bardziej lubił jego towarzystwo. 
- Dziwak z ciebie, Saszka. - mruknął tamten przymykając oczy.
- Chyba masz rację. - oparł albinos mimowolnie unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu. Nie miał pojęcia, czemu ale czuł się szczęśliwy. Tak naprawdę szczęśliwy. Wspomnienia nie przygniatały go i nie dręczyły jak wcześniej, a obecność Coena przynosiła ulgę od wiecznej samotności.

< Arlo? >

wtorek, 2 czerwca 2015

od Arlo - CD Saszy

Arlo poczuł, jak ciało wyższego duża rozluźnia się, a blade palce wsuwają w jego włosy. Oderwał się od szyi nowego znajomego i wyprostował, zaglądając mu odważnie w twarz.
- Nie wierzę - rzucił z szerokim, nieco niedowierzającym uśmiechem, pochylając się tak, że prawie stykali się nosami. - Saszka, tobie się to podoba.
Sasza wpatrywał się w niego przez chwilę. Potem odwrócił wzrok, a jego blada twarz przybrała nieco bardziej rumiany kolor. Coen zachichotał pod nosem, prostując się i przeciągając leniwie, jakby dopiero wstał, wciąż siedząc okrakiem na biodrach drugiego ducha, nie pozwalając mu tym uciec. Ponownie zerkną na Albę i zaśmiał się, tym razem już głośno, tym swoim denerwującym, przeszywającym śmiechem, na widok jego wyblakłej, ale mimo to i tak czerwonej ze wstydu twarzy.
- Jesteś uroczy kiedy się tak rumienisz, Saszka - ziewnął. - Jestem zmęczony. Chodźmy spać. Możesz zachować swoje dziewictwo do jutra.
Sasza zamrugał, jakby nie do końca dotarł do niego sens wypowiedzi nowego znajomego, ale posłusznie skinął głową. Arlo przekręcił się tak, że siedział teraz na brzegu łóżka, i zaczął rozwiązywać brudne sznurówki swoich starych trampek. Po chwili zmaltretowane latami używania buty wylądowały na podłodze, a czarnowłosy wpełzł pod cienką kołdrę i zwinął się w kłębek, opierając plecami o ścianę. Uchylił leniwie jedno oko, obserwując, jak drugi duch podciąga się do pozycji siedzącej i rozgląda się po pokoju nieco zdezorientowanym wzrokiem. Szpitalny materac skrzypnął cicho na znak protestu, kiedy Coen także się podniósł, po czym przesunął się w stronę Saszy.
- Hej, Saszka - odezwał się, łapiąc go za rękaw i ciągnąc w swoją stronę. - Zmieścimy się we dwóch. No chodź.
Kiedy Alba dalej się wahał, Arlo przewrócił oczami, niechętnie odrzucił kołdrę i po raz kolejny tego dnia wepchnął się nowemu znajomemu na kolana. Objął go rękoma za szyję i pocałował, głęboko, delikatnie, spokojnie. To był dokładnie taki pocałunek, jakiego nawet sam Coen by się po sobie nie spodziewał. Oderwali się od siebie dopiero po chwili, a czarnowłosy natychmiast ukrył twarz w ramieniu wyższego ducha, nie chcąc pokazywać światu ani swojego własnego rumieńca, ani łez, które nagle wezbrały mu w oczach. Arlo zawsze dużo płakał - dużo, często i najczęściej bez powodu. Zaczynał podejrzewać, że jego kanaliki łzowe nie nadają na tych samych falach co jego mózg.
- Saszka, proszę - materiał bluzy Saszy tłumił jego drżący szept. - Jestem prawie-anorektykiem, nie zajmę ci dużo miejsca. Proszę, nie zostawiaj mnie. Boję się spać tu sam.


<To ułomne dziecko będzie tak ryczeć przez pół nocy, tylko dlatego, że może.>

od Saszy - CD Arlo

Sasza otworzył usta chcąc zaoponować, jednak nie był zdolny wydać z siebie żadnego dźwięku. Arlo przesunął bladą dłonią, po białym torsie wyższego ducha, jednocześnie trzymając jego twarz. 
- Przestań. - wymamrotał Sasza co wywołało tylko pogardliwy uśmiech na twarzy Coena.
- Dlaczego? - prychnął wbijając spojrzenie w albinosa, poraz pierwszy tego dnia naprawdę go tym pesząc. Alba poczuł jakby krew w jego żyłach nagle zgęstniała, a w płucach pojawiła się dziura. Kim do cholery był ten chłopak?! Zastanawiał się, niezdolny do większego oporu. 
- Przecież już mnie sprawdziłeś, możesz przestać. - wydusił z siebie. 
- Och tak, wiem teraz gdzie schowałeś prochy. Ale chcę wiedzieć więcej. - zaśmiał się przeszywająco. Po chwili albinos poczuł ciepły oddech na swojej twarzy.
- No dalej, Szaszka. Opowiesz mi coś o sobie? - wyszeptał. 
- Nie...- zająknął się wyższy duch. Uśmieh czarnowłosego powiększył się jeszcze bardziej.
- Nie? Jesteś pewien? - spytał, po czym nie czekając na ewentualną odpowiedź Saszy, przechylił jego głowę, dotykając ustami bladej szyi. Puścił twarz chłopaka, przesuwając dłońmi po jego klatce piersiowej, nadal nie odrywając warg od białej skóry, jedynie przesuwając je odrobinę w bok. Alba wstrzymał oddech nie mając pojęcia jak się zachować. Z początku chciał zakryć twarz dłońmi, jednak wiedział że znajomy nie pozwoliłby mu na taki zabieg. Tak samo jak nie pozwolił na ucieknięcie wzrokiem. Wiedział, że nie ma mowy o zepchnięciu z siebie czarnowłosego. Z resztą, mimo tego wszystkiego, nie chciał, żeby Arlo sobie poszedł. Znów zostałby sam, a potakim wyskoku długo zajełoby mu dojście do siebie. Zbliżył niepewnie dłoń do przydługich czarnych kosmyków. Delikatnie przesunął po nich palcami, bawiąc się nimi. Równocześnie odchylił lekko głowę do tyłu.

( Arlo ? )

Zaczarowani