Arlo przez chwilę tak po prostu wpatrywał się w twarz wyższego ducha i chyba pierwszy raz w życiu (albo po nim) nie miał zielonego pojęcia, co powinien zrobić. Nagle dotarło do niego, jak bardzo był samotny przez te wszystkie lata, i jak bardzo cieszył go fakt, że ktoś go wreszcie zaakceptował - a przynajmniej tak mu się zdawało. Sasza nie pozbył się go ani od razu, ani w ogóle, a nawet zdawał się go lubić. I Arlo zdecydowanie odwzajemniał to "lubienie". Być może była to wina właśnie tej bolesnej samotności, która towarzyszyła mu od chwili śmierci, ale zdążył się już przywiązać do nowego znajomego, nawet mimo faktu, że poznali się zaledwie kilka godzin temu i wbrew wszystkiemu wcale nie zaczynali najlepiej.
W końcu wyprostował się, ujął twarz albinosa w dłonie i pocałował, delikatnie, jakby bał się, że przez przypadek coś mu zrobi. To było po prostu pierwsze, co przyszło mu do głowy, kiedy tylko znikła wypełniająca ją pustka.
- Głuptas z ciebie, Saszka - uśmiechnął się lekko, prawie nieśmiało, a jego ręce ześlizgnęły się na barki Alby i splotły na jego karku. - Nie mam zamiaru cię zostawiać. Obawiam się, że tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Nie mam zamiaru się ciebie pozbywać - wymamrotał wyższy duch. Coen uśmiechnął się nieco szerzej, szczęśliwy, i oparł skronią o czoło znajomego. Przymknął oczy. Tak, zdecydowanie był teraz szczęśliwy.
- Cieszę się - westchnął cicho. - Lubię cię, Saszka. Naprawdę cię lubię. Jesteś uroczy, nawet jeśli ukrywasz narkotyki w opuszczonym szpitalu, rozwalasz kubki i ogółem jesteś dziwakiem który wychodzi do ludzi raz na dziesięć lat. I w sumie to nie umiesz się uśmiechać. Nie przepadam za ludźmi bez poczucia humoru, ale w tobie mi się to podoba.
- Powiedziałeś mi właśnie, że nie mam poczucia humoru?
Arlo nie odpowiedział. Wiedział, że albinos nie będzie się na niego gniewał - powiedziała mu to ta rozbawiona nuta pobrzmiewająca w jego głosie. Zaczął znów bawić się włosami Saszy, nawijając je na palce i zakładając mu niesforne kosmyki za ucho. Arlo po prostu miał taki gen, że musiał mieć co zrobić z rękoma. Musiał wciąż coś w nich miętosić, zginać, albo przekładać z jednej do drugiej. Właśnie dlatego kiedy jeszcze żył wszystkie bilety, które miał w kieszeniach, zawsze kończyły jako kulki zmiętego papieru, nie ważne, czy zdążył już ich użyć, czy też jeszcze nie.
Wspomnienie życia było odległe i niewyraźne, jakby rozmazane, ale i tak zapiekło go silniej niż mógłby się tego spodziewać. Drgnął nagle, alarmując tym Albę, który natychmiast poderwał głowę i spojrzał na niego pytająco. Coen tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, wstał i kucnął przy Saszy. Niemal odruchowo sięgnął po jego dłoń.
- Hej, Saszka - odezwał się, spuszczając wzrok na ich splecione palce. - Chcesz zobaczyć gdzie mieszkam? To nawet nie tak daleko stąd, moglibyśmy się przejść.
<Wyczuwam całonocne... granie w GTA.>