Arlo nie podobała się reakcja Saszy na film, który mu puścił. Jakże uroczy film! Jeśli tak miała wyglądać odpowiedź na jego zwierzenia, to był pewien, że już nigdy nikomu nie zdecyduje się pokazać, przez co przeszedł w dzieciństwie, a tym bardziej opowiedzieć, jak się wtedy czuł. Był tylko dzieckiem, zmuszanym do obrzydliwych, paskudnych rzeczy przez ludzi, których nie potrafił nazywać rodzicami, w piwnicy budynku, którego nie potrafił nazywać domem.
Przez chwilę coś poczuł - dziwne ukłucie gdzieś głęboko w klatce piersiowej, dokładnie tam, gdzie czuł bicie serca. Przez chwilę miał ochotę powiedzieć Albie, że jest samolubny, że nie tak powinien się zachować, bo Coen przecież pokazał mu właśnie fragment swojej okropnej przeszłości, i to na dodatek ten najgorszy fragment, a on nawet nie powiedział, że mu współczuje. Kazał tylko wyłączyć, bo nie chciał słyszeć wrzasków molestowanego dziecka. I tak zachowuje się niby osoba empatyczna?
Złość szybko mu przeszła, jak zwykle zresztą. Sasza wydawał się być całkiem rozmowny, ale kiedy mówił o Jurze, za nic nie chciał spojrzeć Arlo w oczy. Ani w ogóle na niego. Najwyraźniej rzeczywiście wypił więcej niż powinien, bo zaraz po tym zaczął bredzić coś o bliskich, zamknięciu w szpitalu i podobnych bzdetach, których Coen nie rozumiał i nie chciał rozumieć. Sam nigdy nie miał nikogo bliskiego, bo urazy, których doznała jego delikatna dziecięca psychika, nie pozwalały mu pozwolić komukolwiek się do siebie zbliżyć. I nie był pewien, czy chce to zmieniać.
Kiedy albinos wreszcie spojrzał mu w oczy, nie potrafił powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu, tylko po części pijackiego. Uniósł rękę i delikatnie przesunął kciukiem po dolnej wardze Saszy. Czuł ciepły oddech drugiego ducha delikatnie owiewający jego dłoń. Uśmiechnął się nieco szerzej.
- Opowiem ci coś - odezwał się po chwili cicho, wstając chwiejnie i zmuszając znajomego do podciągnięcia się na fotel, o który jeszcze przed chwilą opierał się plecami. Usiadł mu na kolanach i zaczął bawić się ściągaczami jego bluzy. - Dawno temu w niedużym mieście żyła sobie dziewczynka imieniem Ada. Miała kochających rodziców, ładny dom i psa, z którym bawiła się w ogródku każdego dnia po południu. Miała dobre stopnie, więc rodzina była z niej dumna. Była ładna, więc koleżanki zazdrościły jej wyglądu. Wyrosła na śliczną, mądrą dziewczynę. Ale któregoś dnia, gdy wracała ze szkoły, zatrzymał się obok niej duży czarny samochód. W samochodzie siedziało trzech mężczyzn. Jeden z nich wciągnął ją do środka. Samochód odjechał, a Ady nigdy nie znaleźli. Jak myślisz, Saszka, dlaczego to akurat ją porwali?
Albinos wzruszył ramionami, a drobniejszy duch nagłym ruchem pociągnął za ściągacze, zaciskając gumkę od kaptura wokół jego szyi.
- Bo akurat tamtędy przechodziła - dokończył, jeszcze ciszej niż poprzednio, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w swoje własne dłonie. - Bo miała pecha. Są na świecie ludzie, którym życie rzuca w twarz gównem o wiele większym niż tobie, Saszka. Ty o tym wiesz i ja o tym wiem. Ale wiesz, czasem zastanawiam się, jak to jest, że to z miłości ludzie robią największe głupstwa?
<Masz posta, mendo jedna. Mówiłam że będzie chujowo.>